środa, 7 maja 2014

Wywiad z Agnieszką Gil!

 źródło obrazka: https://pl-pl.facebook.com/agnieszka.gil.autorka

Agnieszka Gil to pisarka, która porusza trudne tematy. Wydana w 2008 roku książka "Dziki szczaw" to powieść o życiowych wyborach i pierwszej miłości. Cztery lata później ukazała się "Herbata z jaśminem" książka o dojrzewaniu. W styczniu 2014 roku autorka opublikowała "Układ nerwowy" - opowieść o alkoholizmie.

W ramach akcji zorganizowanej przez portal granice.pl zadałam autorce nurtujące mnie pytania.

"Układ nerwowy" to pierwsza książka dla dorosłych, którą Pani napisała. Czym różni się pisanie dla młodzieży i pisanie dla dorosłych? Co stanowi większe wyzwanie?

Pisanie dla każdego odbiorcy to duża odpowiedzialność. Łatwiej mi jednak było pisać dla dorosłych, bo nie musiałam tak bardzo pilnować języka (choćby codziennie używane powiedzonka), realiów, w których znajduje się obecny nastolatek, nie musiałam wgłębiać się w psychologię bohatera tak bardzo, bo jako dorosła, wiem, na czym polegają różne rzeczy. Pod tym względem łatwiej pisało mi się dla dorosłych Czytelników. Ale dużo większą satysfakcję sprawia mi, jako autorce, pozytywna ocena książki odebrana od nastolatki - to jest coś!  

W książkach skierowanych do młodzieży porusza Pani trudne i ważne tematy. Pisze Pani w "Herbata z jaśminem" o dojrzewaniu, a w "Dziki szczaw" o życiowych wyborach. Czy chce Pani wychowywać pisząc? 

Nie chcę wychowywać Czytelników, nieznośne jest uprawianie tego przez różnych autorów - jako czytelniczka mam wówczas zwykle odruch nieposłuszeństwa :) Pokazuję po prostu życie tak, jak je widzę i tyle.

Czy odczuwa Pani odzew od swoich Czytelników? Czy komuś historie opisane przez Panią pomogły w życiowych wyborach?

Po pierwszej książce tak nie było, ale reakcja odbiorców na "Herbatę..." przerosła moje oczekiwania. Teraz, po ukazaniu się kolejnej książki, wciąż dostaję sygnały płynące od Czytelników. To niezwykle miłe, krzepiące i sprawiające, że widzę sens w pisaniu. Choć to nie tylko pochwały i miód, nic z tych rzeczy - moi Czytelnicy są mądrzy i zauważają także braki, potrafią konstruktywne krytykować, co jest dla mnie szalenie cenne. I za to również z tego miejsca dziękuję. Trudno powiedzieć, czy to o czym pisałam, pomogło komuś realnie, ale wiem, że co najmniej jedna decyzja została podjęta pod wpływem lektury "Układu nerwowego". Pewnie też nie o wszystkim wiem. Jeszcze coś mi się nasunęło - o ile po "Herbacie..." cytowałam fragmenty listów Czytelników na profilu książki na fb - za zgodą autorów, oczywiście - o tyle teraz piszą do mnie o swoich tak trudnych i intymnych sprawach, że nie robię tego. Ale maile są, czytam i odpisuję na każdy.

Odpisuje Pani na każdy mail. To rzadka, wywołująca szacunek, postawa, ale czy nie jest to czasem po prostu męczące? Każdy z nas ma własne problemy, a w ten sposób można dołożyć sobie wiele, wiele innych, które dotyczą anonimowych osób.

Nie dostaję tysięcy listów - te, które przychodzi, nie sprawiają kłopotu obfitością, daję radę :) Uważam, że skoro Czytelnikowi chciało się poświęcić czas i energię, by napisać do mnie, wypada się zrewanżować - ostatecznie nie piszę w próżnię, tylko dla żywych ludzi, którym, jeśli mają potrzebę skontaktowania się, jestem winna odpowiedź.

Odpisuje Pani na maile, w których jak rozumiem, Czytelnicy nie tylko przedstawiają swoje problemy, ale również proszą o rady. Czy odsyła Pani ich do specjalistów, czy stara się na własną rękę pomóc dając kilku słów otuchy? 

Rad staram się nie udzielać, ale zdarzały się bardzo emocjonalne listy z opisem niełatwych sytuacji, w jakich znalazły się niektóre Czytelniczki, szczególnie nastoletnie - zaistniała taka, w której namawiałam kogoś, by zwrócił się o pomoc do fachowca. Gdybyśmy mieszkały bliżej siebie, prawdopodobnie spotkałybyśmy się, by porozmawiać o kłopotach, dodać tej otuchy.
Prawdą jest, że trudne sprawy mogą przygniatać, jednak staram się zachować zdrowy dystans. Poważne tematy - czasem tak, ale nie zawsze - znajduję w mailach, SMS-ach, nawet telefonach, mnóstwo życzliwości, gratulacji, pytań odnośnie mojego pisania. Wiele ciepła i takiej siły, która sprawia, że chce mi się alej pisać.

Czy losy wykreowanych przez Panią bohaterów powstają pod wpływem Pani nastroju, a może trzyma się Pani założonego na początku planu fabuły?

Trzymam się planu, obmyślam fabułę i sylwetki bohaterów zasadniczo zanim zasiądę do pisania, ale zdarza się, że dokonuję drobnych zmian, przy czym raczej na potrzeby uwiarygodnienia jakichś sytuacji, rozwiązania jakichś tam problemów, a nie pod wpływem emocjonalnego stosunku do bohatera.

Skąd czerpie Pani pomysły na tytuły książek i kiedy one powstają - czy na początku, czy gdy skończy Pani pisać daną pozycję?

Z tytułami jest różnie - ale zwykle rodzą się w trakcie. Czasem nawet, jak w przypadku "Herbaty z jaśminem", na której tytuł miałam zupełnie inny pomysł zarówno przed napisaniem powieści, jak i później, nadano taki, który nie do końca mi się podoba. Bo choć pasuje do treści, jednak jest troszkę mylący moim zdaniem. Kojarzy mi się z lekturą lżejszą i mniej poważną niż to, co można znaleźć w środku.

Interesuje mnie, co było dla Pani bodźcem do ukazania swojej twórczości szerszej publiczność po raz pierwszy. Na pewno pisała Pani najpierw do szuflady, a jednak stało się w Pani życiu coś, co sprawiło, że postanowiła Pani zaprezentować swoją twórczość. Co było tym bodźcem? Dobre słowo, zachęta bliskich, a może po prostu chęć sprawdzenia siebie?

Nie pisałam do szuflady. Traf chciał, że pierwsza bajka, jaką napisałam, powstała z chęci wygrania w konkursie klocków :) W czasopiśmie dla rodziców ogłoszono konkurs na bajkę pisaną przez twórczych rodziców i miałam przyjemność zdobyć nagrodę - zestaw Lego. To napełniło mnie otuchą i powstawały kolejne bajki, które rozesłałam do kilku wydawnictw. Wilga zwróciła uwagę waśnie na tę nagrodzoną, dlatego "Przygoda na basenie" znalazła się w antologii "Wesołe historie". Kolejne bajki publikowane były na łamach wrocławskiego miesięcznika. "Dziki szczaw" zaczęłam pisać również na konkurs ogłoszony przez jedno w wydawnictw, ale nie zdążyłam skończyć w terminie, więc odłożyłam na jakiś czas. Po dwóch-trzech miesiącach zajrzałam do pliku i uznałam, że szkoda byłoby to zarzucić, więc wysłałam część tekstu (ok. 1/3) do różnych wydawców, a sama pisałam dalej. Jednym z zainteresowanych okazał się Telbit - organizator konkursu, od którego to się dla mnie zaczęło - i pomyślałam, że to znak, by właśnie z nimi podpisać umowę i tak się stało. A potem potoczyło się dalej. Impuls - przy odważeniu się na pisaniu większej formy, niż bajeczka - był, owszem. To słowa Romualda Pawlaka, który twierdził, że napisanie powieści jest proste - wystarczy jedynie opowiedzieć jakąś historię. I rzeczywiście :) Chęć sprawdzenia siebie z pewnością, ale też podzielenie się tym, jak widzę świat, życie. Później okazało się także, że również zachowywanie na kartach książki ludzi, miejsc i zjawisk, których już nie ma - wielka jest moc sprawcza literatury, szczególnie widać to, gdy opisane przez mnie rzeczy znikają...

Jak działają na Panią zarówno krytyka jak i pochwały? Czy motywują, a może wręcz przeciwnie?

Krytyka zazwyczaj nie budzi w ludziach radości lecz - o ile jest konstruktywna - przynosi korzyści, działa na przyszłość, jeśli mogę dzięki niej doszlifować warsztat. Pochwały - są miłe, motywujące, świadczące, że warto było.

Czy ma Pani literackie autorytety?

Chyba nie ma autora, z którego ust spijałabym każde słowo. Każdy ma wzloty i upadki, książki lepsze i gorsze. Ale rzeczywiście są twórcy piszący w taki sposób, że niektóre ich książki, czy choćby fragmenty, mam ochotę brać za wzór. Szczególnie jeśli chodzi o portrety bohaterów, o relacje między nimi, niebanalnie pokazane emocje. Nieraz to jedno zdanie, krótkie określenie, dzięki któremu jako czytelnik potrafię sobie wyobrazić więcej, niż zostało napisane. Takich autorów jest wielu, w zasadzie to ci, których wymieniałam wcześniej, a jako przykład podam fragment "Kobiety bez twarzy" Anny Fryczkowskiej, gdzie autorka w trafiający do mnie sposób opisała pewną dziewczynkę: "miała takie głupie oczka" - nie mogę tego zapomnieć, wciąż widzę tę dziewczynkę! :)

Jak brzmi Pani życiowe motto?

Od dziś będę się zastanawiać nad moim mottem. Sama jestem ciekawa, jakie ono jest :)

O czym Pani marzy, co daje Pani poczucie szczęścia? :)

Poczucie największego szczęścia daje mi przebywanie wśród najbliższych - nawet w jednym pokoju. Jedno ogląda telewizję, drugie śpiewa, trzecie o coś pyta - a ja czuję że mam ich blisko, w zasięgu wzroku i ręki. "Odłączam" się, by pracować, pisać, ale czuję ich sercem. To, o czym marzę, to stabilizacja i bezpieczeństwo - szeroko pojęte.

Prowadzę bloga. „Wydeptuję własne ścieżki” to miejsce, w którym zajmuję się opisywaniem dzieł kultury. Jakie ścieżki Pani wydeptuje, gdzie podąża? Co Pani chce osiągnąć, gdzie dojść? 

Nie wiem, dokąd dojdę - idealnie byłoby, żeby do tej stabilizacji. Tymczasem ukorzeniam się tu i teraz, zamykam różne drzwi, by otwierać kolejne, żyję i chłonę ile się da.

Pani Agnieszko, bardzo dziękuję za rozmowę.

Znacie twórczość Agnieszki Gil? Jakie są Wasze opinie?

Em.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz