Tytuł: "Jedz, módl się, kochaj"
Autor: Elizabeth Gilbert
Tytuł oryginału: "Eat, Pray, Love: One Woman's Search for Everything Across"
Tłumaczenie: Marta Jabłońska-Majchrzak
Kategoria: biografia/autobiografia/pamiętnik
Wydawnictwo: REBIS
Data wydania: 2007
Liczba stron: 498
Oprawa: miękka
ISBN: 978-83-7510-074-7
Źródło okładki: www.lubimyczytac.pl
"Jedz, módl się, kochaj" to
książka, którą przeczytałam, bo mi ją polecono. Zachwalano, wypowiadano na jej
temat same "ochy" i "achy". Zadowolona oczekiwałam
wspaniałej podróży do Włoch, Indii i Indonezji. Okazało się jednak, że ja
dostałam bilet na zupełnie inną podróż niż osoba, która rekomendowała mi tę
pozycję.
Elizabeth Gilbert, autorka "Jedz,
módl się, kochaj", przedstawiła Czytelnikowi kawał swojego życia. Wybrała
się do Włoch, Indii i Indonezji, by odnaleźć na nowo sens życia, by poczuć się
potrzebną i kochaną. W każdym z tych trzech krajów kobieta zajmie się jakąś częścią siebie - ciałem, umysłem i sercem.
Powoli przezwycięży złe emocje i uda jej się wyjść na prostą.
"Nie przepraszaj za płacz. Bez takich uczuć jesteśmy tylko robotami".
Elizabeth nie ma uporządkowanego
życia osobistego i to właśnie w Italii odreagowuje trudy rozwodu oraz rozpadu
kolejnego związku rozkoszując i zatracając się w jedzeniu. Nie rezygnuje
również z okazji na opisanie na łamach książki, jaki jej mąż był nieczuły i jak
trudne było z nim życie oraz ile straciła na podziale majątku. Nie lubię
takiego wywlekania dość intymnych spraw na światło dzienne, zwłaszcza jeśli nie
mogę wysłuchać drugiej strony i spojrzeć z perspektywy męża Gilbert na ich
małżeństwo, więc uważam, że te fragmenty były zbędne, zupełnie niepotrzebne.
"Rozpaczliwie zakochani wymyślamy sobie postaci naszych partnerów, żądając od nich, by byli tacy, jacy nam są potrzebni, a potem załamujemy się, kiedy nie chcą odgrywać roli, jaką im przydzieliliśmy".
Po podróży do Włoch Elizabeth
jedzie do Indii, gdzie zaczyna medytować, zbliżać się do siły wyższej, a w
Indonezji odnajdzie coś, co sprawi, że jej życie na nowo nabierze kolorytu.
"W jakiego Boga wierzysz? - We wspaniałego".
Każda z tych trzech części
książki, z tych trzech podróży do różnych krajów - zawiodła mnie. Żadna z nich nie sprostała moim wymaganiom, nie porwała mnie, nie zaciekawiła. To, co uznałam za minus
„Arabskiej żony” Valko, czyli brak stworzenia atmosfery kraju, w którym
rozgrywała się akcja, Gilbert próbuje zrobić na siłę. Wbija czytelnikowi do
głowy różne słownikowe definicje. "Jedz, módl się, kochaj" nie jest płynną
opowieścią kobiety, która była, czuła, na własne oczy widziała. Moim zdaniem
jest zaplanowaną, poniekąd wykreowaną przez autorkę historią. Nie uwierzyłam
Gilbert.
W książce Elizabeth Gilbert
zabrakło mi również opisania ciekawych, nieznanych zakątków trzech krajów, do których
autorka się wybrała. W książce mamy opisy włoskich restauracji, indyjskich
świątyń oraz indonezyjskiej wyspy Bali, ale nie jest to nic nowego, nic
nieznanego. Zabrakło mi ciekawostek, odkrywania niepopularnych miejsc.
Książkę czytało mi się
niezmiernie trudno. Choć liczyłam, że „Jedz, módl się, kochaj” dostarczy mi
rozrywki, tak się nie stało. Ciągłe jedzenie przez Elizabeth we Włoszech
doprowadzało do tego, że miałam wrażenie, że nie robiła tam prawie nic innego i że
sama przybieram na wadze. W rezultacie straciłam apetyt. Przeciągające się w wieczność medytowanie Elizabeth w
Indiach, doprowadzało do tego, że rano budziłam się przy zapalonym świetle z
książką w ręce i czytelniczym kacem. Z kolei wydarzenia z Indonezji wydały mi
się niestety bardzo banalne.
"Szczęście jest rezultatem naszego osobistego wysiłku. Trzeba o nie walczyć, dążyć do niego, upierać się przy nim, a czasami nawet szukać go na drugim końcu świata".
Główną wadą "Jedz, módl się,
kochaj" jest to, że powiewa nudą. Moim zdaniem Gilbert nie potrafi zawładnąć uwagą Czytelnika. Z drugiej strony, zaletą tej książki jest z pewnością to, że Elizabeth
Gilbert opisała jaką drogę trzeba przejść, by na nowo odnaleźć siebie, by dążyć
do samoakceptacji i realizacji, spełnienia. Autorka ukazała, że po najgorszym
momencie w życiu, po przejściu depresji i padnięciu z niemocy, żalu i strachu
na kolana, zawsze przyjdzie lepszy dzień. Czasami właśnie wpadnięcie w życiowy dołek
mobilizuje do wzięcia życia za rogi i próbę zmagania się z nim, by w końcu je po
prostu pokochać.
P.S. Filmu "Jedz, módl się, kochaj" nie widziałam. Po przeczytaniu książki zastanawiam się, co zafascynowało w niej twórców, by stworzyć film.
Ocena: 4/10
Em.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz