Tytuł: "Rio Anaconda"
Autor: Wojciech Cejrowski
Wydawnictwo:BernardinumData wydania: 29 lipca 2013
Liczba stron: 440
Oprawa: twarda
ISBN: 9788377852071
Źródło okładki: www.lubimyczytac.pl
"Tak więc wyprawa nabiera sensu,
gdy zamienia się w Opowieść, a początkiem Opowieści jest szczęśliwy koniec
wyprawy".
Gdy myślę o współczesnych
polskich podróżnikach od razu widzę twarz Wojciecha Cejrowskiego. Znam jego
relacje, między innymi, z programu telewizyjnego "Boso przez świat", które mimo
że tworzone przed laty, cieszą się ogromną popularnością. Postanowiłam sprawdzić
czy twórczość pisarska podróżnika jest równie interesująca. Już na pierwszych
stronach „Rio Anaconda” Wojciech Cejrowski zaskakuje czytelnika. Pojawia się
dość intrygująca dedykacja: „ostatniemu szamanowi plemienia Carapana... i
wszystkim Jego Następcom”. To właśnie wtedy odbiorca zostaje zaproszony do
świata pełnego paradoksów, ironii, a także sporej dawki poczucia humoru. Potem
pojawia się informacja o tym, żeby nie czytać przypisów. I oczywiście, ponieważ
owoc zakazany smakuje najlepiej, czytelnik zapewne przeczyta od pierwszego do
ostatniego. Co więcej zrobi to z ciekawości, ponieważ w przypisach autor często
zamieszcza dygresje, które sam nazywa owocem „choroby umysłu”.
Cejrowski stawia przerażającą
tezę. Twierdzi, że jeszcze za jego życia ostatnie dzikie plemię zostanie
odnalezione, a potem ucywilizowane. Symbolem tej cywilizacji według podróżnika
będzie bielizna, bo jak wyjaśnia, misjonarze nie będą mogli znieść widoku
nagich, indiańskich ciał. Cejrowski napisał książkę w taki sposób, by plemienia
Carapana nikt nie mógł odnaleźć. Ponieważ indiańskie plemiona co kilka lat
przenoszą się w inne miejsce, podróżnik wydał książkę dopiero po ośmiu latach
od wyprawy. Zadbał o to, by Carapana mieli szansę przetrwać. Zrobił to nawet
własnym kosztem, kosztem wiarygodności. Bo przecież pisze o pewnym miejscu, ale
nie ustawia drogowskazów jak do niego dotrzeć. Zmienił kilka nazw
geograficznych. Wymyślił nazwę rzeki - Rio Anaconda. Ta zgniło-ciemnozielono-brunatna rzeka, barwami
przypominająca anakondę, ponoć wpływa do Vaupes, do Rio Negro, by w końcu wpaść
do Amazonki. I tu, już na początku opowieści, pojawia się pytanie: "Czy wierzyć
Cejrowskiemu?". On sam podkreśla, że historie, które opowiada są czasem
niewiarygodne nawet dla niego – osoby, która to przeżyła. Czy zamknąć książkę i
poszukać innej? Ja uwierzyłam i nie żałuję.
Autor podzielił książkę na osiem
części. W każdej kolejnej jesteśmy bliżej celu podróży, brniemy w głąb Dzikich
Ziem. Od razu wiadomo, że historia dobrze się skończy. Prawdę mówiąc to nie
przeszkadza w odbiorze, ponieważ tekst podróżnika broni się sam. Pisze on
ciekawie i to, co przekazuje trzyma w napięciu. Wywołuje różne emocje, a to
śmiech, a to lekkie zażenowanie, czasem w pewnym stopniu niepokój. Myślę, że
każdy kto czyta "Rio Anaconda", podobnie jak ja, jest po stronie Cejrowskiego i
kibicuje mu.
To Angelino, ostatni szaman
plemienia Carapana, wprowadza Wojciecha Cejrowskiego w świat Indian. Zna
szczegóły z życia podróżnika, o których ten nigdy mu nie opowiadał. Skąd
wiedział jak na imię ma nieżyjący dziadek Cejrowskiego? Autor dziwi się do
dziś. Angelino choć to oczywiste, że niewykształcony, jest bardzo mądrym
człowiekiem. Posiada niecodzienne umiejętności. Twierdzi, że potrafi przywołać
i rozgonić mgłę. Szaman zdawał sobie sprawę z tego, że nie umie wszystkiego
wyczarować. Czasami musiał wokół swoich czynów tworzyć swego rodzaju iluzję, by
członkowie plemienia wierzyli, że ma moc. Każdego ranka przepowiadał pogodę
patrząc nie na niebo jak wszyscy, ale na jego odbicie w tafli wody. Angelino
niejako stał się przewodnikiem podróżnika i wprowadzał go krok po kroku w
indiańską codzienność. Wystawiał go na próby, ale również wyciągał z tarapatów.
Cejrowski z kolei często musiał szamanowi zaufać, ponieważ Angelino posługiwał
się zwrotami „coś ci pokażę” nic nie wyjaśniając, a także mówił, że na coś
„nadejdzie odpowiednia pora” w żaden sposób jej nie precyzując. Zaprzyjaźnili
się, a ich relacja została wystawiona na próbę, którą przeszli pomyślnie.
Bariera językowa utrudniała im porozumiewanie się. Godziny upływały na
ustalaniu znaczenia wypowiadanych słów. Cejrowski mimo to, chłonął wiedzę
swojego rozmówcy. Nie zniechęcał się. Był cierpliwy. Ludzie otwierali się przed
nim, bo nie czuli presji. On po prostu żył z nimi, a nie tuż obok. Z czasem
przestał być traktowany jak obcy, a stał się kimś „stąd”. Czytelnik musi liczyć
się jednak z tym, że autor trochę zmienia, ubarwia opisywane fakty. On sam o
tym mówi. Radzi, by nie poszukiwać w jego książce słów, a sensów.
Książkę "Rio Anaconda" Wojciecha
Cejrowskiego pochłaniałam z szybkością wprawionego Indianina przedzierającego
się przez gęsty las. Sprawia to język, który nie jest patetyczny, choć
podróżnik często mówi o bardzo ważnych sprawach. Bezpośrednio zwraca się do czytelnika,
przez co przykuwa, a później podtrzymuje jego uwagę.
Ocena: 7/10
Em.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz