czwartek, 29 stycznia 2015

72. "Rio Anaconda"


Tytuł: "Rio Anaconda"
Autor:
Wydawnictwo:Bernardinum
Data wydania: 29 lipca 2013
Liczba stron: 440
Oprawa: twarda
ISBN: 9788377852071 
Źródło okładki: www.lubimyczytac.pl

"Tak więc wyprawa nabiera sensu, gdy zamienia się w Opowieść, a początkiem Opowieści jest szczęśliwy koniec wyprawy".

Gdy myślę o współczesnych polskich podróżnikach od razu widzę twarz Wojciecha Cejrowskiego. Znam jego relacje, między innymi, z programu telewizyjnego "Boso przez świat", które mimo że tworzone przed laty, cieszą się ogromną popularnością. Postanowiłam sprawdzić czy twórczość pisarska podróżnika jest równie interesująca. Już na pierwszych stronach „Rio Anaconda” Wojciech Cejrowski zaskakuje czytelnika. Pojawia się dość intrygująca dedykacja: „ostatniemu szamanowi plemienia Carapana... i wszystkim Jego Następcom”. To właśnie wtedy odbiorca zostaje zaproszony do świata pełnego paradoksów, ironii, a także sporej dawki poczucia humoru. Potem pojawia się informacja o tym, żeby nie czytać przypisów. I oczywiście, ponieważ owoc zakazany smakuje najlepiej, czytelnik zapewne przeczyta od pierwszego do ostatniego. Co więcej zrobi to z ciekawości, ponieważ w przypisach autor często zamieszcza dygresje, które sam nazywa owocem „choroby umysłu”.

Cejrowski stawia przerażającą tezę. Twierdzi, że jeszcze za jego życia ostatnie dzikie plemię zostanie odnalezione, a potem ucywilizowane. Symbolem tej cywilizacji według podróżnika będzie bielizna, bo jak wyjaśnia, misjonarze nie będą mogli znieść widoku nagich, indiańskich ciał. Cejrowski napisał książkę w taki sposób, by plemienia Carapana nikt nie mógł odnaleźć. Ponieważ indiańskie plemiona co kilka lat przenoszą się w inne miejsce, podróżnik wydał książkę dopiero po ośmiu latach od wyprawy. Zadbał o to, by Carapana mieli szansę przetrwać. Zrobił to nawet własnym kosztem, kosztem wiarygodności. Bo przecież pisze o pewnym miejscu, ale nie ustawia drogowskazów jak do niego dotrzeć. Zmienił kilka nazw geograficznych. Wymyślił nazwę rzeki - Rio Anaconda. Ta  zgniło-ciemnozielono-brunatna rzeka, barwami przypominająca anakondę, ponoć wpływa do Vaupes, do Rio Negro, by w końcu wpaść do Amazonki. I tu, już na początku opowieści, pojawia się pytanie: "Czy wierzyć Cejrowskiemu?". On sam podkreśla, że historie, które opowiada są czasem niewiarygodne nawet dla niego – osoby, która to przeżyła. Czy zamknąć książkę i poszukać innej? Ja uwierzyłam i nie żałuję.

Autor podzielił książkę na osiem części. W każdej kolejnej jesteśmy bliżej celu podróży, brniemy w głąb Dzikich Ziem. Od razu wiadomo, że historia dobrze się skończy. Prawdę mówiąc to nie przeszkadza w odbiorze, ponieważ tekst podróżnika broni się sam. Pisze on ciekawie i to, co przekazuje trzyma w napięciu. Wywołuje różne emocje, a to śmiech, a to lekkie zażenowanie, czasem w pewnym stopniu niepokój. Myślę, że każdy kto czyta "Rio Anaconda", podobnie jak ja, jest po stronie Cejrowskiego i kibicuje mu.

To Angelino, ostatni szaman plemienia Carapana, wprowadza Wojciecha Cejrowskiego w świat Indian. Zna szczegóły z życia podróżnika, o których ten nigdy mu nie opowiadał. Skąd wiedział jak na imię ma nieżyjący dziadek Cejrowskiego? Autor dziwi się do dziś. Angelino choć to oczywiste, że niewykształcony, jest bardzo mądrym człowiekiem. Posiada niecodzienne umiejętności. Twierdzi, że potrafi przywołać i rozgonić mgłę. Szaman zdawał sobie sprawę z tego, że nie umie wszystkiego wyczarować. Czasami musiał wokół swoich czynów tworzyć swego rodzaju iluzję, by członkowie plemienia wierzyli, że ma moc. Każdego ranka przepowiadał pogodę patrząc nie na niebo jak wszyscy, ale na jego odbicie w tafli wody. Angelino niejako stał się przewodnikiem podróżnika i wprowadzał go krok po kroku w indiańską codzienność. Wystawiał go na próby, ale również wyciągał z tarapatów. Cejrowski z kolei często musiał szamanowi zaufać, ponieważ Angelino posługiwał się zwrotami „coś ci pokażę” nic nie wyjaśniając, a także mówił, że na coś „nadejdzie odpowiednia pora” w żaden sposób jej nie precyzując. Zaprzyjaźnili się, a ich relacja została wystawiona na próbę, którą przeszli pomyślnie. Bariera językowa utrudniała im porozumiewanie się. Godziny upływały na ustalaniu znaczenia wypowiadanych słów. Cejrowski mimo to, chłonął wiedzę swojego rozmówcy. Nie zniechęcał się. Był cierpliwy. Ludzie otwierali się przed nim, bo nie czuli presji. On po prostu żył z nimi, a nie tuż obok. Z czasem przestał być traktowany jak obcy, a stał się kimś „stąd”. Czytelnik musi liczyć się jednak z tym, że autor trochę zmienia, ubarwia opisywane fakty. On sam o tym mówi. Radzi, by nie poszukiwać w jego książce słów, a sensów.

Książkę "Rio Anaconda" Wojciecha Cejrowskiego pochłaniałam z szybkością wprawionego Indianina przedzierającego się przez gęsty las. Sprawia to język, który nie jest patetyczny, choć podróżnik często mówi o bardzo ważnych sprawach. Bezpośrednio zwraca się do czytelnika, przez co przykuwa, a później podtrzymuje jego uwagę.

Ocena: 7/10

Em.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz