niedziela, 31 sierpnia 2014

Cykl muzyczny #8

źródło obrazka: http://zs1goworowo.pl/

Piosenka miesiąca - LemOn "Scarlett"
Propozycje zespołu LemOn pojawiały się już w muzycznych zestawieniach miesiąca. Czas na kolejną z nich - "Scarlett"! Tekst jest, jak zwykle, zaskakująco trafny, a sposób śpiewania Igora Herbuta sprawia, że po dodaniu do danego wersu kolejnych słów zmieniają one znaczenie. Świetna robota! Jedyny minus to dość zwyczajny teledysk...


Odkrycie miesiąca - Kasia Popowska "Przyjdzie taki dzień"
"Przyjdzie taki dzień" to typowy wakacyjny hit - lekki, łatwy i przyjemny! Ciekawe czy Kasia Popowska powróci niedługo z kolejnym przebojem? Powodzenia!


Rozczarowanie - Pharrell Williams "Come Get It Bae" (feat. Miley Cyrus)

Chociaż uważam, że utwór "Come Get It Bae" jest całkiem niezły, w porównaniu do przeboju "Happy", wypada blado. No cóż, nie wszystko może stać się hitem śpiewanym na całym świecie!


Powrót do dawnych lat -  Flipsyde "Happy Birthday" (feat. Piper)
Chyba każdy zna "Happy Birthday" Flipsyde (feat. Piper) wydany w 2005 roku. Wielu słucha tego utworu jako kolejnego hitu, który wpada w ucho. Jednak ta piosenka ma bardzo wyraziste przesłanie jakich, tak naprawdę, ze świecą szukać we współcześnie tworzonej muzyce! Jest to opowieść o mężczyźnie, który stracił dziecko, bo zgodził się na aborcję. Po decyzji i wielu przemyśleniach żałuje tego, co zrobił, ale nie da się przecież wyciszyć głośnych wyrzutów sumienia... Tytuł piosenki daje do myślenia.


Wspomnienie Artysty - The Police "Every Breath You Take"
Od chwili wydania płyty "Synchronicity" zespołu The Police minęło już 31 lat. Największym przebojem wspomnianego krążka stał się utwór "Every Breath You Take". Jak wielkim sukcesem okazała się, zarówno cała płyta jak również ten przebój, może świadczyć fakt, że "Every Breath You Take" nadal jest częstym gościem na wielu listach przebojów!


Em.

niedziela, 24 sierpnia 2014

59."Władca much"


Tytuł: "Władca much"
Autor:
Tytuł oryginału: "Lord of the Flies" 
Tłumaczenie: Wacław Niepokólczycki
Wydawnictwo: Czytelnik
Data wydania: 2004
Liczba stron: 218
Oprawa: miękka
ISBN: 83-07-02974-0
Źródło okładki: www.lubimyczytac.pl


"Władca much" to opowieść o chłopcach, którzy trafiają na bezludną wyspę w wyniku katastrofy samolotu. Od tej chwili, bez pomocy dorosłych, muszą zacząć radzić sobie całkowicie sami. Nie mogą zapytać rodziców, co należy zrobić, poradzić się babci czy nawet odrobinę starszego brata czy siostry. Znajdują się w zupełnie nowej, nieznanej dotychczas sytuacji, z którą zamierzają się zmierzyć.

Właściwie od razu na wyspie tworzy się hierarchia. Na czoło grupy, na jej lidera zostaje wybrany Ralf – chłopiec, który znalazł wielką muszlę – konchę, która z kolei  staje się symbolem władzy. To wspomniany dzieciak ustala prawa obowiązujące na wyspie. Często radzi się swojego przyjaciela Prosiaczka, który choć nierzadko jest obiektem drwin, w wielu sytuacjach wykazuje rozsądek i mądrość. Po pewnym czasie przywództwo Ralfa zostanie podważone, w wyniku czego powstaną dwa obozy, które mają zupełnie inne priorytety: jeden zajmuje się ciągłym polowaniem, a drugi pragnie zrobić wszystko, by jak najszybciej wrócić do domu. Z biegiem czasu prawie że sielankowe czekanie na ratunek zostaje zakłócone. Obozy zaczną się zwalczać. Wybuchnie krwawy konflikt – o zgrozo! - dzieci będą zabijać dzieci.

Chłopcy odkrywają, że oprócz nich na wyspie przebywa jeszcze ktoś – zwierz, który w każdej chwili może zaatakować. Czy jest on jedynie wymysłem dziecięcej, bujnej wyobraźni, a może istnieje naprawdę? Czy ktoś uratuje chłopców z bezludnej wyspy? Czy ktoś zauważy znak ratunkowy - wątły i czasami gasnący dym z ogniska?

"Władca much" to książka, która uznawana jest za klasykę. W mojej ocenie jest jednak bardzo nierówna. Początek – opowieści o „urządzaniu się” chłopców na wyspie – bardzo wciągający. Końcówka również intrygująca i wstrząsająca zarazem. Ale przestrzeń pomiędzy? Rozmyta akcja sprawia, że niestety nie porywa. I to jest mój główny zarzut do tej pozycji.

Powieść Williama Goldinga opowiada o pierwiastku zła, który jest w każdym z nas. Nawet w dzieciach! "Władca much" pokazuje mechanizm reżimu totalitarnego. Jest to widoczne dogłębnie wtedy, gdy żądza władzy popycha te małe, wydawać by się mogło niewinne istoty – DZIECI! - do tego by ze sobą walczyć, by się bezwzględnie zwalczać aż poleje się krew! Brak hamulców, zaciętość i zawziętość to dobre słowa określające małych chłopców. Ten kontrast pomiędzy istotą dziecka, a wyrządzanymi przez nie okrucieństwami, jest przerażający. Golding pokazuje, że zło jest niejako wpisane w naturę człowieka. Jest to jednak oczywiście taka część natury, którą powinniśmy okiełznać i trzymać w ryzach.

"Władca much" to powieść, która nie spowodowała, że nie mogłam się od niej oderwać. Temat ciekawy, ale gdyby nie wciągający początek i trzymający w napięciu koniec, ocena byłaby niższa.

Ocena: 5/10

Em.

wtorek, 12 sierpnia 2014

Wywiad z Adrianem Chimiakiem!

www.radio.opole.pl

Adrian Chimiak to radiowy reportażysta, zdobywca prestiżowych nagród Grand Press 2012 i Local Press Awards Polska-Czechy. W lutym bieżącego roku została wydana książka „Pistacja w Krainie Smoków. Chiny inaczej”, której jest współautorem wraz z Małgorzatą Błońską.

W ramach akcji zorganizowanej przez portal granice.pl zadałam Adrianowi Chimiakowi nurtujące mnie pytania! Zapraszam do lektury!

"Pistacja w Krainie Smoków. Chiny inaczej" została napisana na podstawie reportaży radiowych emitowanych w Regionalnej Rozgłośni w Opolu. Jak wygląda praca nad książką, która ma już całą fabułę? Czy przedstawione wydarzenia są w pełni prawdziwe? Jak przebiegała współpraca ze współautorką Małgorzatą Błońską?

Zaczęło się tak: kolega, realizator zawołał mnie, "słuchaj - powiedział - tam w studiu jest dziewczyna, która dobrze opowiada o Chinach. Może chciałbyś z nią zrobić reportaż?". Po 2 minutach, w przerwie rozmowy wpadłem do studia, przedstawiłem się i zapytałem, czy zgodziłaby się zostać bohaterką mojego reportażu. Małgosia uśmiechnęła się, ale jej loki pofalowały poziomo - niestety, już kiedyś brała udział w radiowym reportażu mojego innego kolegi, a poza tym tego dnia wylatuje do Pekinu. Każdy normalny podziękowałby i poszedł. Ja przystąpiłem do ataku: "A może napisalibyśmy książkę dla radia?". "Zgoda" - powiedziała Małgosia, podaliśmy sobie ręce, adresy mailowe i dwa uśmiechy. Po 180 sekundach znów byłem w reżyserce, bo piosenka się kończyła. Tyle, 3 minuty (może mniej?) widzieliśmy się z Małgosią przed napisaniem książki. I ponownie zobaczyliśmy się wtedy, gdy książka przebrzmiała już w radiu, a Wydawnictwo Bis (dziękuję Wydawnictwu!) kończyło druk. Książka nie mogłaby powstać gdyby nie Internet. Nie było łatwo, bo ten chiński jest monitorowany przez cenzorów. Małgosia nie mogła pisać o wszystkim, były tez tematy, całe akapity, które musiałem na jej prośbę wykreślać (np. dotyczące morderstw dziewczynek - sprawa związana z polityką jednego dziecka). Nie robiliśmy tak, jak Marek Krajewski z Panem Czubajem, że raz jeden pisał 20000 znaków, raz drugi i na krzyż poprawiali i recenzowali. Najpierw musiałem poznać Małgosię, okazała się wspaniałym człowiekiem, a to ogromnie ważne. Jest jak rybka wyjęta z akwarium - trudno ją utrzymać, wszędzie jej pełno, jest inteligentna, wesoła i posiada łatwość nawiązywania kontaktów. Dlatego tak dobrze nam się pisało. Gdy już uzgodniliśmy wstępnie tematy, mogliśmy przystąpić do dzieła. Ja prosiłem ją o konkretne tematy, ona przysyłała mi wstępny tekst. Ja go poprawiałem, dopisywałem, sprawdzałem. To wymagało ode mnie włożenia wirtualnej spódnicy. Z nas dwojga postanowiliśmy stworzyć jedną postać. Pistacja - to oczywiście Małgosia, lecz często w jej głowie pojawiały się moje myśli. Małgosia to wszystko przeżyła, ja wrzucałem to do betoniarki literackiej i pilnowałem, żeby cement był odpowiedni (czytaj: trzymało się kupy). Później Małgosia czytała ten przemielony przeze mnie tekst i coś tam po swojemu zmieniała. Z kolei ja znów nanosiłem poprawki - i tak do skutku odsyłaliśmy sobie tekst. Aż w końcu był gotowy. I tak 80 razy. Bo tyle było rozdziałów. Gdy rozpoczęła się emisja w radiu (jako audiobook), pomyślałem sobie, że może warto jeszcze gdzieś pokazać ten tekst. Wysłałem maile do redakcji gazet. No i ukazało się trochę w Nowej Trybunie Opolskiej, miesięczniku Poznaj Świat oraz przez pół roku (od października do marca) w tygodniku Angora. Jednocześnie zaświtała mi myśl, by zainteresować jakieś wydawnictwo. Odezwały się dwa, lecz bardziej profesjonalne i przyjazne okazało się Bis . Książka trochę się różni od wersji radiowej (jest 78 rozdzialików i zmieniony tekst o Tybecie). Wydarzenia, które są opisane w książce są prawdziwe, choć pewne szczegóły mogą być pozamieniane ze względów dramaturgicznych. Namawiałem Małgosię na wątek miłosny - stąd Midou, który także jest postacią autentyczną.

Tworzenie reportaży to specyficzna praca. Trzeba być nieustannie w kontakcie z innymi ludźmi, poznawać ich historie. Czy taka praca daje Panu satysfakcję?

Ogromną satysfakcję. Zwłaszcza wtedy, gdy wszystko jest już ukończone. I jednocześnie pojawia się niedosyt - dlatego staram się nie słuchać swoich reportaży i nie czytać tekstów, ponieważ od razu znajduję niezręczności, potknięcia i moje ego cierpi.

Powiedział Pan, że nie lubi słuchać swoich reportaży, że dostrzega Pan w nich pewnego rodzaju niezręczności. Czy zawsze był Pan tak krytyczny w stosunku do swojej twórczości? Jak reaguje Pan, gdy ktoś inny Pana krytykuje? Czy to motywuje, czy wprost przeciwnie - zniechęca do dalszej pracy?

Tak, nie lubię słuchać i czytać tego, co moje. Jeśli ktoś krytykuje, to jest mi głupio (jeśli ma rację), że nie zauważyłem jakiegoś błędu. Trudno się znosi krytykę, bo jesteśmy zżyci ze swoimi 'dziełami'. Ale staram się godnie znosić niepochlebne opinie, choć nie ma osób, po których spływałyby one jak deszcz po metalowym dachu. Krytyka raczej nie motywuje do dalszej pracy. Motywuje mnie pozytyw. Nie chodzi o chwalenie za nic, lecz o tę marchewkę. Ja już sam sobie ją obiorę :).

Czy tworząc reportaże ogranicza się Pan do określonej tematyki, czy liczy się dla Pana po prostu ciekawy temat, nieważne z jakiej dziedziny?

Nie ograniczam się do określonej tematyki: podejmuję każdy problem, który mnie frapuje i który może wydać się interesujący. No i warunek: musi w tym coś być, nie chce mi się zajmować tematami płytkimi, które niewiele wnoszą.

Czy jest przepis na dobry reportaż?

Nie znam takiego przepisu, chętnie poznam :) . Istotny jest temat, dramaturgia, odpowiednie użycie środków radiowych. No i nie może się dłużyć :).

Czy oglądał Pan mundial? Mam wrażenie, że Brazylia to bardzo dobry temat na reportaż - z jednej strony masa pieniędzy na mistrzostwa, z drugiej - biedni ludzie na ulicach. (rozmowę prowadziłam w czasie trwania Mistrzostw Świata w Brazylii)

Pewnie się narażę wielu fanom, ale żal mi oglądać mundial bez naszej drużyny, a na razie polscy piłkarze nie zasłużyli na to, bym poświęcał im swój czas. (...) Gdy śledzę mecze siatkówki, to obserwuję taką prawidłowość: naszym siatkarzom CHCE SIĘ grać. Gdy im kibicuję, to nawet jeśli przegrywają, to się nie wstydzę, bo widzę zaangażowanie, technikę, pomysł. Podobnie z pozostałymi dyscyplinami sportowymi, winniśmy je chyba bardziej doceniać, dopóki futboliści nie wezmą się do pracy.
Wszędzie, gdzie pojawiają się ogromne pieniądze - są kontrowersje, lecz w Brazylii na bardzo dużą skalę. Chyba przychylam się do zdania, że lepiej te mistrzostwa było powierzyć bogatszym, którzy łatwiej udźwigną ciężar organizacji. Z drugiej strony Brazylijczycy zwrócili oczy świata na swój kraj (od turystyki po problem biedy) - może więc bilans mimo wszystko okaże się korzystny? Życzę im tego. A co do reportażu. Oczywiście, że temat jest. Problem jest wszakże jeden od lat ten sam: polski reportaż radiowy jest robiony praktycznie bezkosztowo. Nie jest tak, jak w innych krajach, że rozgłośnie stać na wysyłanie swoich ludzi wraz z całą ekipą na nagranie tysiące kilometrów stąd. Rozgłośnie publiczne w Polsce są absolutnie niedoinwestowane, otrzymują znacznie mniej pieniędzy niż stacje z innych krajów. Nie będę roztaczał czarnej wizji, lecz jest naprawdę kiepsko. Nie możemy się równać z krajami Zachodu, ale i nawet z Czechami, Węgrami, czy Rosjanami.

W radiu ogromne znaczenie ma głos. Piękny głos to swego rodzaju dar. Ciekawi mnie jednak, czy radiowcy mają jakieś sposoby na to, by pracować nad np. obniżeniem głosu? Jakie wykonujecie ćwiczenia na poprawienie dykcji? Jak rozgrzewacie aparat mowy?


Głos w radiu jest bardzo ważny, lecz jeszcze ważniejsze jest to, co ma się do powiedzenia. Można mieć nawet wadę wymowy, lecz trzeba BYĆ osobowością. Rano ćwiczy się aparat gębowy parskając, wymawiając głośno samogłoski, rozciągając i rozgrzewając aparat mowy. Głos jest lekko zmieniany (muzyka również) przez urządzenia, które "podrasowują dźwięk" (nie będę wchodził w szczegóły, lecz głos prawdziwy od 'radiowego' trochę się różni). Są ludzie, którzy mają piękny, głęboki głos i oni są najlepsi, przykuwają uwagę, wydaje się, że to, co mówią jest ważne, pewne. Dlatego kobiety tak rzadko zostają lektorkami - nie dlatego, że są złe, lecz dlatego, że ludzie lubią niskie częstotliwości. Osobowość to głos w 20 proc. Reszta tkwi w konkretnej postaci. Osobowością można zostać bez radiowego wspaniałego głosu. Ale nie można mówić co ślina na język przyniesie. Powinniśmy być jakimś wzorcem, wyznacznikiem, niestety i tu rzeczywistość wypłukała korytarze...

Studiuję dziennikarstwo. Czy mógłby Pan udzielić rad początkującym dziennikarzom, którzy chcieliby pracować w radiu? Jakie cechy trzeba posiadać, by być dobrym radiowcem?

I znów powiem to, co pisałem wcześniej: OSOBOWOŚĆ. Wiedza, ważne jest zaplecze. Trzeba orientować się w wydarzeniach na świecie i potrafić je odnieść do tego, co się już wydarzyło, po to, by wyciągnąć wnioski. Skromność: my jesteśmy po to, by zadawać pytania (mądre), wszyscy inni odpowiadają na nie. I trzeba starać się być coraz lepszym (chodzi o zwykłe dobro, piętnowanie zła, niesprawiedliwości). Uczciwość dziennikarska, umiejętność opierania się pokusom. Nie manipulować, nie narzucać, unikać agresji, przygotowywać się ZAWSZE. Życzliwość, uśmiech... Tego jest bardzo dużo, lecz najważniejsze to szczera chęć :)

W radiu muzyka pełni istotną rolę. Jaką zajmuje w Pańskim życiu?

Muzyka jest dla mnie bardzo ważna. Znam całe bieżące playlisty, ale słucham prywatnie tego, czego nikt ze znajomych nie słucha. Muzyki z innych krajów, jest więc Finlandia, Gujana, Kolumbia, Mołdawia, Senegal, Iran, Węgry... Lubię klimat This Mortal Coil i łagodnych klimatów New Romantic, ale w uszach brzmi portugalski rock i czeskie przeboje zespołu Krystof. Jest tyle wspaniałej muzyki, lecz wytwórnie (pieniądze) ograniczają podaż jedynie do tego, co może przynieść w danym kraju sukces komercyjny. A ja nie chcę być bezwolnym.

Jakie jest Pana największe twórcze marzenie?

Słuchowiska i może książka. Już napisałem i nagrałem kilka opowieści słuchowiskowych, jedno nawet było prezentowane w finale Dwóch Teatrów, lecz nigdy nie były to prawdziwe słuchowiska. Szkopuł w finansach. Regionalnej rozgłośni nie stać na zatrudnienie aktorów i sfinansowanie całego przedsięwzięcia. Może w przyszłości to się zmieni :).
Prowadzę bloga. "Wydeptuję własne ścieżki" to miejsce, w którym zajmuję się opisywaniem dzieł kultury. Jakie ścieżki Pan wydeptuje, gdzie podąża? Co Pan chce osiągnąć, gdzie dojść? :)

Gratuluję pomysłu na blog. Lubię spacerować po czeskich Górach Opawskich, Jesenikach. Są tuż przy granicy, szlaki są świetnie oznakowane, nie wymagają umiejętności alpinistycznych, a jedzenie tańsze niż w Polsce i bardzo smaczne. Lubię jeździć po Europie, ale nie w sposób zorganizowany, wszędzie chcę dotrzeć o 'własnych 4 kołach'. Mam swoje małe cele, nie zakładam, że coś w danym czasie muszę osiągnąć - nie warto się truć. Lepszym pomysłem jest robienie tego co się lubi najlepiej jak się potrafi. A ocenią to inni :).

Bardzo dziękuję za rozmowę. 

Ta rozmowa sprawiła mi wiele przyjemności, zwłaszcza że miałam wrażenie, że Pan Adrian nie odpowiada, a opowiada. Jeszcze raz dziękuję! :)

Em.

czwartek, 7 sierpnia 2014

21. "P.S. Kocham Cię"


 źródło obrazka: filmweb.pl

"P.S. Kocham Cię"

Tytuł oryginalny: "
P.S. I Love You"
Gatunek: dramat
Kraj produkcji: Stany Zjednoczone
Data premiery na świecie: 20 grudnia 2007
Data premiery w Polsce: 14 lutego 2008
Czas trwania: 126 minut
Reżyseria: Richard LaGravenese
Scenariusz: Richard LaGravenese, Steven Rogers
Główne role: Hilary Swank, Gerard Butler
Muzyka: John Powell
Zdjęcia: Terry Stacey
Scenografia: Shepherd Frankel,Doug Huszti, Alyssa Winter
Kostiumy: Cindy Evans
Montaż: David Moritz
Wytwórnia: Alcon Entertainment, Grosvenor Park Production, Wendy Finerman Production
Dystrybucja: Warner Bros. Pictures

źródło obrazka: www.fanpop.com

"P.S. Kocham Cię" to film, który powstał na podstawie książki o takim samym tytule, którą napisała irlandzka pisarka Cecelia Ahern. Po obejrzeniu filmu, który mnie nie zachwycił nie mogę zrozumieć fenomenu książki. Pocieszające jest jednak to, że wielu twierdzi, że książka jest, jak to często zresztą bywa, o niebo lepsza.

Film opowiada o młodym małżeństwie, którego los dość drastycznie się zmienia. Holly (Hilary Swank) i Gerry (Gerard Butler) to związana ze sobą para, która ma inne priorytety i choć kłótnie między nimi są na porządku dziennym, naprawdę bardzo się kochają. Niestety okazuje się, że nie jest im pisane bajkowe życie – nie będą żyli długo i szczęśliwie, ale jedno jest pewne: nie opuszczą się aż do śmierci. Gerry jest chory, śmiertelnie chory. Po pewnym czasie umiera. Holly nie może się odnaleźć w świecie bez męża. Jest jej trudno. Sytuacja zmienia się, gdy kobieta wielokrotnie odnajduje zaadresowane do niej listy od nieżyjącego już męża.

 źródło obrazka: filmweb.pl

Gerry wiedząc, że umiera, że jego czas jest policzony, napisał wiele listów do Holly, by niejako pomóc żonie przebrnąć przez pierwszy okres żałoby, by wskazać jej drogę. Kobieta korzysta ze spisanych porad ukochanego i powoli zaczyna na nowo żyć. Pozostaje tylko jedno pytanie – jak Gerremu udało się to wszystko zaaranżować? Czy ktoś mu pomaga? Czy na ziemi ma anioła, który roznosi za niego listy?

 źródło obrazka: filmweb.pl

Przed obejrzeniem filmu "P.S. Kocham Cię" spotykałam się z prawie samymi pochwałami – że wzruszający, że wciągający, że w pewnych momentach bardzo śmieszny, że taki, że owaki. Nie wiem, czy to podniesiona poprzeczka sprawiła, ale ja naprawdę nie widzę w tym filmie nic nadzwyczajnego. Nie wzruszył mnie. Nie wywołał głośnego śmiechu, a jedynie uśmiech na twarzy, ale zaskoczyło mnie zakończenie, którego się po prostu nie spodziewałam i to właściwie jedyne pozytywne zaskoczenie. Jednak muszę przyznać, że fabuła dość interesująca i niespotykana.

 
 źródło obrazka: filmweb.pl

Wszystko wydawało mi się mechaniczne – śmierć Gerrego, pogodzenie się z losem przez Holly, układanie sobie życia na nowo. Wszystko działo się, w mojej ocenie, za szybko. Brakowało mi scen wywołujących silne emocje, na co fabuła pozwalała.

"P.S. Kocham Cię" to film, który powstał na podstawie książki. W takich zestawieniach filmy zazwyczaj jeśli nie z kretesem, to dość znacząco przegrywają. Nie jestem tego w stanie ocenić, ponieważ nie czytałam książki. Muszę to nadrobić. Ale jedno jest pewne jeśli film jest, ładnie to ujmując, co najmniej słaby, to musi być już tylko lepiej.

Ocena: 4/10

Em.

sobota, 2 sierpnia 2014

58. "Folwark zwierzęcy"

 

Tytuł: "Folwark zwierzęcy"  
Autor:
Tytuł oryginału: "
Animal farm" 
Tłumaczenie: Bartłomiej Zborski
Wydawnictwo: Muza
Data wydania: 2006

Liczba stron: 136
Oprawa: miękka
ISBN:
8370797008  
Źródło okładki: www.lubimyczytac.pl

"Folwark zwierzęcy" to książka, o której słyszał chyba każdy. Czytałam już kiedyś fragmenty tej opowieści, ale postanowiłam do niej wrócić. Chciałam jeszcze raz, tym razem w całości, poznać i zrozumieć to, co jest spisane na kartach tej dość krótkiej bajki. I choć może dla niektórych zestawienie tych słów może wydawać się zaskakujące – to bajka, ale dla dorosłych.

"Folwark zwierzęcy" to na pierwszy rzut oka opowieść o buncie zwierząt, które postanowiły przeciwstawić się swojemu hodowcy, właścicielowi folwarku. Czuły się źle traktowane, wynagradzane niewspółmiernie do wykonanej ciężkiej pracy. Zrodził się w ich sercach sprzeciw, który z czasem zamienił się w prawdziwą rewolucję. Ostatecznie wywołał ją doskwierający głód. Zwierzęta wygnały pana Jonesa, który będzie próbował wrócić i z którym stoczą Bitwę pod Oborą. Los czworonogów się zmienia. Teraz muszą same decydować o wszystkim - analizować i organizować otaczającą ich rzeczywistość. Muszą zająć się sianiem, zbieraniem plonów, rozbudową gospodarstwa – krótko mówiąc wszystkim, czym zajmował się dotychczas człowiek. Zwierzęta zastąpiły go! Od razu, mimo zapewnień o równości, na przywództwo wyłaniają się świnie, które między sobą rywalizują o prym. Zwierzęta wymyśliły przykazania, dzięki którym każdemu z czworonogów będzie żyło się dobrze. Z czasem jednak utworzenie hierarchii i pęd zwierząt do władzy sprawia, że tak naprawdę nic nie zmienia się na lepsze.

Tak jak wspomniałam "Folwark zwierzęcy" to tylko na pierwszy rzut oka historia o zwierzętach dochodzących do władzy. Ma jednak drugie dno. To bajka, która nawiązuje do rewolucji rosyjskiej. Myślę, że należy tu wspomnieć o dobrej robocie, którą wykonał tłumacz przybliżając czytelnikowi sytuację światową, w której Orwell po raz pierwszy chciał wydać "Folwark zwierzęcy". Ta bajka to przenośnia, która jasno pokazuje, że przewroty bardzo często kończą się tylko i wyłącznie wymianą elit, a niegdyś zbuntowane społeczeństwo po raz kolejny podporządkowuje się nowym rządzącym, którzy powielają błędy obalonych poprzedników. Zrewolucjonizowany lud wierzący w zapowiedź świetlanej przyszłości ma zamydlone oczy. Wierzy w pięknie brzmiące hasła zapewniające o równości. Tak samo było w przypadku zwierząt z Folwarku. Dobrze ukazuje to np. zmiana przykazań, które zostały ustalone, a z czasem, na potrzeby świń, zmodyfikowane. Orwell przedstawił w swojej książce cały rewolucyjny mechanizm – od buntu, poprzez ukształtowanie się nowej władzy, aż do kreowania wrogów nawet ze swojego obozu. Propaganda głoszona przez Squealera, jedną ze świń, pełni ogromną rolę. To wspomniany knur objaśnia mającym wątpliwości czworonogom, jak powinni widzieć rzeczywistość. Używając pięknych słów mydli oczy naiwnym zwierzętom, które chcą wierzyć, że ich trud był po coś. Tłumaczy im, że choć jest gorzej to jest lepiej i straszy powrotem człowieka, którego zwierzęta boją się ponad wszystko.

"Folwark zwierzęcy" to książka, o czym już wspomniałam, z którą miałam styczność kilka lat temu. Cieszę się, że to dopiero teraz poznałam ją w całości, bowiem zrozumienie tej bajki zależy od poziomu wiedzy, którą człowiek posiada. Książka ta jest wspaniała, bo pokazuje, że w dążeniu do władzy człowiek kieruje się iście zwierzęcym instynktem i potrafi być po prostu zwykłą świnią:
„Zwierzęta w ogrodzie patrzyły to na świnię, to na człowieka, potem znów na świnię i na człowieka, ale nikt już nie mógł się połapać, kto jest kim”.
Ocena: 9/10

Em.