poniedziałek, 30 września 2013

Jan Izydor Sztaudynger #5

źródło obrazka: wloclawskie24.pl

"Chłop jest potęgą i basta - ale mniejszą niż niewiasta".

Jan Izydor Sztaudynger

piątek, 27 września 2013

"Gdzie są moje dzieci?"

źródło obrazka: http://www.allmovie.com/

"Gdzie są moje dzieci?"

Tytuł oryginalny: "
Where are my children?"
Gatunek: obyczajowy
Produkcja: Stany Zjednoczone
Data premiery: 18 września 1994 
Czas trwania: 100 min.
Reżyseria: George Kaczender
Scenariusz: Michael Zagor
Główne role:
Marg Helgenberger, Chris Noth

Muzyka: Craig Safan 
Zdjęcia: Laszlo George
Dystrybucja: Andrea Baynes Productions Warner Bros Television

“Gdzie są moje dzieci?” to film oparty na prawdziwych zdarzeniach. Jego akacja rozgrywa się w 1962 roku. Vanessa (Marg Helgenberg) jest samotną matką, dla której trójka jej dzieci stanowi źródło największego szczęścia. Mimo braku męża oraz ojca dla dzieci – matka, jej dwie córeczki i syn tworzą szczęśliwą rodzinę. Vanessa robi wszystko, by zapewnić dzieciakom dobry los. Pracuje od świtu do nocy. Pewnego dnia wydarzy się jednak coś, co zakłóci życie tej rodziny.

www.telemagazyn.pl

Vanessa zostaje skazana na trzy miesiące więzienia za nielegalne podróżowanie na pokładzie wojskowego samolotu. Mimo, że zdarzało się to w tamtych czasach nagminnie i było uważane za bardzo błahe przestępstwo, sąd skazał kobietę, nie biorąc pod uwagę nawet tego, że Vanessa samotnie wychowuje trójkę dzieci. Podczas nieobecności kobiety zajmie się nimi opłacona sąsiadka.

Vanessa w więzieniu odlicza każdy dzień do ponownego spotkania z dziećmi. Szyje dla nich ubranka. Cały czas o nich myśli. Tęsknota wypełnia każdy jej dzień.

Gdy wreszcie nadchodzi ten jakże wyczekiwany dzień, dzień, w którym Vannessa wychodzi z więzienia i wierzy, że dosłownie minuty dzielą ją od spotkania ze swoimi pociechami, na kobietę czeka przerażająca wiadomość. Okazuje się, że dzieci Vanessy zniknęły.

csilasvegas.cba.pl

Ciąg dalszy filmu to ciągłe próby odnalezienia dzieci. Vanessa ani na chwilę nie przestaje ich szukać. Nie daje za wygraną, choć większość ludzi wokół sugeruje jej, że prawdopodobnie się pomyliła, że tych dzieci nigdy nie miała, bo nie ma po nich śladu w papierach, że jest zwykła wariatką. Adwokat, którego wynajęła Vanessa twierdzi, że dzieci zostały sprzedane do agencji adopcyjnej. Kobieta przeżywa liczne rozczarowania i dotkliwe upadki, ale nigdy się nie poddaje.

Jedna z osób, które są nastawione wyraźnie przeciwko Vanessie i które skrywają pewną tajemnicę, mówi kobiecie, że jest młoda i że powinna urodzić sobie następne dzieci. Zupełnie tak jakby to była jakaś transakcja wymienna - nie mam tych, co tam, będę miała następne.

www.telemagazyn.pl

Łóżeczko najmłodszej córeczki Vanessy, która urodziła się niecały rok przed zniknięciem, łóżka i zabawki jej starszych, kilkuletnich dzieci, które kiedyś stanowiły symbol ogromnej radości i szczęścia, przerodziły się w coś, co przynosi ból i powoduje płacz. Jak to może się stać, że ktoś był, a nagle zniknął bez śladu?

Co jakiś czas widzimy na ekranie osoby, które między sobą wymieniają znaczące spojrzenia, które bezsprzecznie są zamieszane w zniknięcie dzieci Vanessy. Montaż sprawił, że my, widzowie, domyślamy się początkowo nie tego, co stało się z zaginioną trójką dzieci, ale kto stoi za ich zniknięciem. Jesteśmy w innej sytuacji niż Vanessa, która musi chodzić i szukać po omacku, nie otrzymując prawie żadnych wskazówek.

childstarlets.com

Vanessa postanawia spróbować ułożyć sobie na nowo życie. Wykorzystała z premedytacją, jak to sama określiła, mężczyznę i po dziewięciu miesiącach na świat przyszedł jej syn David. Nie zapomina jednak wciąż o trójce zaginionych dzieciach. Jednak ich szukanie nie jest już takie jak wcześniej, takie jak na początku. Teraz kobieta robi do przodu małe kroki, już nie pędzi, nie biega jak szalona od instytucji do instytucji, by uzyskać nowe informacje. Teraz kroczy powoli do przodu bez pośpiechu, wciąż nie tracąc, z biegiem czasu, coraz bardziej wątłego promyczka nadziei.

Dopiero z trzecim mężczyzną Vanessie uda się ułożyć sobie spokojne życie. Znajdzie w końcu kogoś, kogo pokochała, kto jest z nią w każdej sytuacji, na dobre i na złe, kto jest dla niej prawdziwą ostoją, kto akceptuje i wierzy jej, a co więcej - pomaga szukać zaginionych dzieciaków.

Jak się okaże kobieta będzie musiała jeszcze wiele wycierpieć, przeżyć kolejne straty. Czy osiągnie kiedyś spokój? Czy znajdzie własne dzieci?

 allaboutmarg.com 

„Gdzie są moje dzieci?” to film oparty na prawdzie. Strasznie żal mi kobiet, które musiały przechodzić choć podobny horror jak filmowa Vanessa. To wstrząsające. Filmu nie mogę szczególnie pochwalić za muzykę, za sztuczki związane z montażem. Nie ma w nim technicznych perełek. Ciekawym zabiegiem jest budowa klamrowa filmu, ale mimo tego, pod względem technicznym film jest przeciętny. Jednak "Gdzie są moje dzieci?" opowiada historię obok, której nie mogę przejść obojętnie. Jedna z ostatnich scen, mimo, że szczęśliwa, sprawiła mi ból. Łzy podczas oglądania filmu pojawiły się u mnie w kilku momentach. Film nie jest wzruszający. Jest przerażający i bardzo, bardzo smutny. „ALEŻ ŻYCIE JEST NIESPRAWIEDLIWE!” – chciałam wybuchnąć. Jedna decyzja jakiejś osoby może wpłynąć na życie innej, która zawsze dbała o to, by było uporządkowane, a przez zachowanie kogoś z zewnątrz wdziera się w nie huragan, który przewraca wszystkie życiowe regały, wywraca półki. A czasu niestety nie da się cofnąć. Historia wyreżyserowana przez George Kaczendera poruszyła mnie. Wciąż nie mogę o niej zapomnieć.

Ocena: 8/10

Em.

środa, 25 września 2013

Johann Wolfgang Goethe #4

 źródło obrazka: w975.wrzuta.pl

"Charakter człowieka najlepiej określa się przez to,
co uznaje on za śmieszne".

Johann Wolfgang Goethe

poniedziałek, 23 września 2013

"Jedz, módl się, kochaj"


Tytuł: "Jedz, módl się, kochaj"
Autor:
Tytuł oryginału: "Eat, Pray, Love: One Woman's Search for Everything Across" 
Tłumaczenie: Marta Jabłońska-Majchrzak  
Kategoria: biografia/autobiografia/pamiętnik
Wydawnictwo: REBIS  
Data wydania: 2007  
Liczba stron: 498  
Oprawa: miękka  
ISBN: 978-83-7510-074-7  
Źródło okładki: www.lubimyczytac.pl

"Jedz, módl się, kochaj" to książka, którą przeczytałam, bo mi ją polecono. Zachwalano, wypowiadano na jej temat same "ochy" i "achy". Zadowolona oczekiwałam wspaniałej podróży do Włoch, Indii i Indonezji. Okazało się jednak, że ja dostałam bilet na zupełnie inną podróż niż osoba, która rekomendowała mi tę pozycję.

Elizabeth Gilbert, autorka "Jedz, módl się, kochaj", przedstawiła Czytelnikowi kawał swojego życia. Wybrała się do Włoch, Indii i Indonezji, by odnaleźć na nowo sens życia, by poczuć się potrzebną i kochaną. W każdym z tych trzech krajów kobieta zajmie się jakąś częścią siebie - ciałem, umysłem i sercem. Powoli przezwycięży złe emocje i uda jej się wyjść na prostą.
"Nie przepraszaj za płacz. Bez takich uczuć jesteśmy tylko robotami".
Elizabeth nie ma uporządkowanego życia osobistego i to właśnie w Italii odreagowuje trudy rozwodu oraz rozpadu kolejnego związku rozkoszując i zatracając się w jedzeniu. Nie rezygnuje również z okazji na opisanie na łamach książki, jaki jej mąż był nieczuły i jak trudne było z nim życie oraz ile straciła na podziale majątku. Nie lubię takiego wywlekania dość intymnych spraw na światło dzienne, zwłaszcza jeśli nie mogę wysłuchać drugiej strony i spojrzeć z perspektywy męża Gilbert na ich małżeństwo, więc uważam, że te fragmenty były zbędne, zupełnie niepotrzebne.
"Rozpaczliwie zakochani wymyślamy sobie postaci naszych partnerów, żądając od nich, by byli tacy, jacy nam są potrzebni, a potem załamujemy się, kiedy nie chcą odgrywać roli, jaką im przydzieliliśmy".
Po podróży do Włoch Elizabeth jedzie do Indii, gdzie zaczyna medytować, zbliżać się do siły wyższej, a w Indonezji odnajdzie coś, co sprawi, że jej życie na nowo nabierze kolorytu.
"W jakiego Boga wierzysz? - We wspaniałego".
Każda z tych trzech części książki, z tych trzech podróży do różnych krajów - zawiodła mnie. Żadna z nich nie sprostała moim wymaganiom, nie porwała mnie, nie zaciekawiła. To, co uznałam za minus „Arabskiej żony” Valko, czyli brak stworzenia atmosfery kraju, w którym rozgrywała się akcja, Gilbert próbuje zrobić na siłę. Wbija czytelnikowi do głowy różne słownikowe definicje. "Jedz, módl się, kochaj" nie jest płynną opowieścią kobiety, która była, czuła, na własne oczy widziała. Moim zdaniem jest zaplanowaną, poniekąd wykreowaną przez autorkę historią. Nie uwierzyłam Gilbert.

W książce Elizabeth Gilbert zabrakło mi również opisania ciekawych, nieznanych zakątków trzech krajów, do których autorka się wybrała. W książce mamy opisy włoskich restauracji, indyjskich świątyń oraz indonezyjskiej wyspy Bali, ale nie jest to nic nowego, nic nieznanego. Zabrakło mi ciekawostek, odkrywania niepopularnych miejsc.

Książkę czytało mi się niezmiernie trudno. Choć liczyłam, że „Jedz, módl się, kochaj” dostarczy mi rozrywki, tak się nie stało. Ciągłe jedzenie przez Elizabeth we Włoszech doprowadzało do tego, że miałam wrażenie, że nie robiła tam prawie nic innego i że sama przybieram na wadze. W rezultacie straciłam apetyt. Przeciągające się w wieczność medytowanie Elizabeth w Indiach, doprowadzało do tego, że rano budziłam się przy zapalonym świetle z książką w ręce i czytelniczym kacem. Z kolei wydarzenia z Indonezji wydały mi się niestety bardzo banalne.
"Szczęście jest rezultatem naszego osobistego wysiłku. Trzeba o nie walczyć, dążyć do niego, upierać się przy nim, a czasami nawet szukać go na drugim końcu świata".
Główną wadą "Jedz, módl się, kochaj" jest to, że powiewa nudą. Moim zdaniem Gilbert nie potrafi zawładnąć uwagą Czytelnika. Z drugiej strony, zaletą tej książki jest z pewnością to, że Elizabeth Gilbert opisała jaką drogę trzeba przejść, by na nowo odnaleźć siebie, by dążyć do samoakceptacji i realizacji, spełnienia. Autorka ukazała, że po najgorszym momencie w życiu, po przejściu depresji i padnięciu z niemocy, żalu i strachu na kolana, zawsze przyjdzie lepszy dzień. Czasami właśnie wpadnięcie w życiowy dołek mobilizuje do wzięcia życia za rogi i próbę zmagania się z nim, by w końcu je po prostu pokochać.

P.S. Filmu "Jedz, módl się, kochaj" nie widziałam. Po przeczytaniu książki zastanawiam się, co zafascynowało w niej twórców, by stworzyć film.

Ocena: 4/10

Em.

piątek, 20 września 2013

Philip Chesterfield #3

www.tapetus.pl

"Jeśli stracicie rano godzinę,
będziecie jej bezskutecznie szukali przez resztę dnia".

Philip Chesterfield

czwartek, 19 września 2013

"Dziecko Rosemary"


"Dziecko Rosemary"

Tytuł oryginalny: "Rosemary's Baby"
Gatunek: horror, psychologiczny
Produkcja: Stany Zjednoczone
Data premiery na świecie: 12 czerwca 1968

Czas trwania: 136 min.
Reżyseria: Roman Polański
Scenariusz: Roman Polański
Główne role: Mia Farrow, John Cassavetes, Ruth Gordon
Muzyka: Krzysztof Komeda
Zdjęcia: William A. Fraker
Montaż: Sam O'Steen, Bob Wyman
Wytwórnia: William Castle Productions 
Dystrybucja: Paramount Pictures

„Dziecko Rosemary” to film fabularny Romana Polańskiego z 1968 roku. Nie ukrywam, że był dla mnie dość trudny w odbiorze. Być może ze względu na fabułę, która jest całkowicie oderwana od rzeczywistości.

Rosemary (Mia Farrow) i Guy Woodhouse (John Cassavetes) to młode małżeństwo zamieszkujące kamienicę na Manhattanie. Nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że z budynkiem, do którego się wprowadzili wiąże się kilka przerażających historii. Oprócz tego sąsiadami młodej pary są dziwni, skrywający tajemnicę sąsiedzi – państwo Minnie (Ruth Gordon, która dostała za tę drugoplanową rolę Oscara) i Roman Castevet (Sidney Blackmer).

 źródło obrazka: www.papilot.pl

Rosemary zachodzi w ciążę – jak się później okaże – zagadkową ciążę. Objawy ciężarnej kobiety zdecydowanie różnią się od spodziewanych. Rosemary opiekuje się nie tylko mąż, ale również wspomniani już sąsiedzi i lekarz prowadzący ciążę – doktor Sapirstein (Ralph Bellamy).

Przyjaciel Woodhousów – Hutch (Maurice Evans) - zauważa, że z Rosemary dzieje się coś złego. Gdy próbuje dojść do prawdy i wyjaśnić zaskakujące wydarzenia, zapada w śpiączkę, a następnie umiera. Przed śmiercią udało mu się jednak, przekazać Rosemary coś, dzięki czemu kobieta otworzy oczy. Dojdzie do wniosku, że jej sąsiedzi to sataniści, którzy wpływają na jej życie, by w końcu nim całkowicie zawładnąć. To oni doprowadzili do tego, że kobieta jest w ciąży. To oni kontrolują jej przebieg, podając kobiecie koktajle wzmacniające. Rosemary zaczyna zdawać sobie również sprawę, że ojcem jej dziecka jest szatan, że urodzi antychrysta.

 źródło obrazka: filmweb.pl

Kobieta po dokonanym odkryciu nie wie, co ma robić. O spiskowanie oprócz sąsiadów zaczyna podejrzewać również swojego lekarza oraz męża. Czuje się zahukana i samotna. A to nie koniec jej losów. Przed nią jeszcze wiele ważnych decyzji. Czy popadnie w obłęd?

Rosemary zostaje uwięziona w domu. Po porodzie, nowonarodzone dziecko od razu zostaje zabrane matce. Rosemary nikomu nie ufa. Nie wierzy, że jej potomek zmarł po porodzie. Nie przyjmuje leków. Po pewnym czasie odkrywa, że nie myliła się, że jej dziecko żyje, a opiekują się nim sataniści. Czy kobieta wychowa antychrysta wraz z satanistami, czy porzuci własne dziecko? Co zrobi Rosemary? Tego dowiecie się oglądając film Polańskiego.

źródło obrazka: polskiexpress.ie

Film kończy się zbliżeniem do twarzy głównej bohaterki, która staje przed tym wyborem. Bardzo podobała mi się Mia Farrow w roli Rosemary. Była nad wyraz przekonująca, chwilami nawet przerażająca. Gdy zobaczyła swoje dziecko – dziecko szatana, wrzeszczała jak opętana, co wywoływało mój strach. Uważam, że Mia Farrow w „Dziecku Rosemary” zaprezentowała doskonały kunszt aktorski. Jako ciekawostkę mogę Wam zdradzić, że kołysankę, którą słychać na początku filmu nuci sama aktorka.

 źródło obrazka: www.cyfraplus.pl

„Dziecko Rosemary” to film, który zmusza do refleksji. Porusza towarzyszące człowiekowi od zawsze zagadnienie – „Gdzie jest granica między dobrem a złem?”, "Czy ją przekraczam?".

Mimo, że film podobał mi się, postanowiłam, że w najbliższej przyszłości nie będę oglądać podobnych. Do teraz odczuwam specyficzną atmosferę wytworzoną przez ten ponad czterdziestoletni film.

Ocena: 6/10

Em.

poniedziałek, 16 września 2013

"Charlie i fabryka czekolady"


Tytuł: "Charlie i fabryka czekolady"
Autor:
Tytuł oryginału: "Charlie and the Chocolate Factory" 
Tłumaczenie: Jerzy Łoziński
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
 
Data wydania: 2010 
Liczba stron: 189 
Oprawa: miękka    
ISBN: 9788372988379 
Źródło okładki: www.empik.pl

„Charlie i fabryka czekolady” to opowieść o chłopcu , który pochodzi z bardzo ubogiej rodziny. Charlie mieszka razem z rodzicami oraz z dwiema babciami i dwoma dziadkami. To na barkach ojca chłopca - pana Bucketa - spoczywa ciężar utrzymania tak licznej rodziny. Jednak i on nie zarabia zbyt wiele pracując w fabryce produkującej pastę do zębów. Rodzina Bucketów ma finansowe problemy, którym musi stawiać czoła każdego dnia. Bywa tak źle, że rodzice Charliego zmuszeni są zmniejszać porcje posiłków, które mama chłopca i tak przygotowuje z najtańszych produktów.

Charlie uwielbia jeść czekoladę w każdej postaci. Jednak jego rodziny na nią nie stać. Cóż za tortury przeżywa ten mały chłopiec, codziennie wracając ze szkoły, przechodząc koło fabryki i czując rozlewający się w powietrzu zapach upragnionego smakołyku. Rodzina chłopca wiedziała, co sprawia mu największą przyjemność i o czym marzy. W związku z tym co roku na urodziny, Charlie jako prezent dostawał jedną czekoladkę, której jedzenie zamieniał w swoisty rytuał, który przeciągał w nieskończoność.

Państwo Bucketowie stanowią kochającą się rodzinę. Mimo, że wiele materialnych rzeczy im brakuje, mają to, co najważniejsze - rodzinne ciepło i wzajemną miłość. Często spędzają razem czas. Dziadkowie opowiadają Charliemu różne historie. Najciekawsza dla chłopca jest jednak ta, o mijanej codziennie, tajemniczej Fabryce Czekolady pana Wonki.

Gdy w prasie pojawia się informacja, o tym, że pan Wonka, właściciel fabryki, umieścił pięć Złotych Talonów, w opakowaniach swoich czekolad - Charlie oszalał. Pięcioro dzieci, które je znajdzie będzie mogło spędzić jeden dzień w Fabryce Czekolady, do której dotychczas nikt z poza kręgu osób zajmujących się recepturami i produkcją, nie miał prawa wstępu.

Chłopiec zdawał sobie sprawę, że ma niewielkie szanse na zdobycie Złotego Talonu - dostanie przecież tylko jedną czekoladkę na zbliżające się urodziny. Babcia Charliego podtrzymywała chłopca na duchu mówiąc, że nie można tracić nadziei, bo wszystko zależy od szczęścia - kto będzie je miał, temu się uda!
"Właśnie ta jedna może być szczęśliwa - zauważyła babcia Georgina. - A twoje urodziny są w przyszłym tygodniu. Szanse masz takie same jak wszyscy inni."
Pewnego mroźnego dnia szczęście uśmiecha się do Charliego. Chłopiec znajduje na ulicy banknot i bez namysłu część znalezionej kwoty wydaje na czekoladę wierząc, że to może właśnie w zakupionym opakowaniu będzie znajdował się upragniony Złoty Talon. Ku zaskoczeniu sprzedawcy i samego chłopca - tak właśnie się stało! I w ten oto sposób, Charlie dostał szansę na zwiedzenie najwspanialszej Fabryki Czekolady na całym świecie. 

Już następnego dnia chłopiec wraz z dziadkiem pojawił się w fabryce pana Wonki. Oprócz Charliego Złoty Talon odnalazło czworo innych dzieci - Augustus Gloop, który uwielbia jeść, Veruca Salt - rozpieszczona przez rodziców dziewczynka, Violet Beauregarde, która cały czas żyje gumę oraz Mike Teavee - fanatyk telewizji.

Pan Wonka oprowadza dzieci wraz z ich opiekunami po swojej fabryce. Ukazuje im wiele hal, w których produkowane są smakołyki. Właściciel Fabryki Czekolady pokazuje dzieciakom również swoje najnowsze wynalazki. Nieposłuszeństwo niektórych dzieci spowoduje skrócenie czasu zwiedzania przez nie fabryki. A na Charliego będzie czekała fantastyczna niespodzianka!

"Charlie i fabryka czekolady" przenosi w inny świat. W krainę w której nie ma rzeczy niewykonalnych, w której wszystko staje się realne, możliwe. Jest to książka dla dzieci, ale również dla dorosłych. Dzieciaki, dzięki prostemu językowi i ciekawej fabule przeżyją niezapomnianą przygodę. Zrozumieją, że ludzie, którzy tak jak Charlie, są skromni i nie robią wokół siebie zbędnego szumu, są bardziej wartościowymi i szlachetnymi ludźmi niż tacy, których prototyp stanowią rozwrzeszczani rówieśnicy chłopca. Dorośli z kolei, przypomną sobie o tym, co tak naprawdę stanowi sens życia. Gonitwa za pieniądzem powinna zejść na plan dalszy, bo to miłość jest w życiu człowieka najważniejsza i to dzięki niej, tak jak w rodzinie Bucketów, można przetrwać najtrudniejsze czasy. Ważne jest również to, by tak jak pan Wonka, każdy z nas umiał odnaleźć w sobie coś z dziecka i choć na chwilę, tak jak te niewinne istoty, zapomnieć o  wszelkich ograniczeniach.
"Przestańcie wreszcie wyszukiwać trudności! - obruszył się pan Wonka. - Nie ma rzeczy niemożliwych! Sami się przekonacie."
"Charlie i fabryka czekolady" to książka z przesłaniem, z którym dzieci powinny zapoznawać się od małego. Rodzina stanowi siłę. Miłość wzmacnia. Nie mam zarzutów do tej książki. Uważam, że jest dobra. Jednak nie zrobiła na mnie takiego wrażenia, że mogłabym stwierdzić, że jest wybitna, że jest arcydziełem - stąd też moja ocena.

Ocena: 6/10

Em.

sobota, 14 września 2013

Nicolas Sebastien Roch #2

źródło obrazka: urstyle.pl

"Bywają głupstwa pięknie przystrojone, jak bywają głupcy dobrze odziani".

Nicolas Sebastien Roch

piątek, 13 września 2013

2pac [*]

 źródło obrazka: www.medievalbeatz.com

Dziś mija siedemnaście lat od śmierci Tupaca Shakura. Ten amerykański raper, poeta i aktor zmarł w wieku dwudziestu pięciu lat z powodu odniesionych ran podczas strzelaniny.

2pac był bardzo utalentowanym człowiekiem. Kto z nas nie zna jego największych przebojów "Changes" czy "Only God can judge me"? Muzykę 2paca znam od zawsze. Już jako nastoletnia dziewczynka słuchałam jego utworów. Fascynowała mnie wpadająca w ucho muzyka ze świetnym, niosącym przesłanie tekstem. 

Tupaca jako artystę polubiłam również za coś innego - za jego drugą twarz. Większość ludzi wie, że 2pac był raperem, że miał na koncie przeboje, które zna cały świat. Jednak nie wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że był to człowiek bardzo wrażliwy. A tę wrażliwość można dostrzec przede wszystkim w jego wierszach.

Ludzie często oceniają po pozorach. Myślą: „raper i wiersze? Coś tu nie pasuje, coś tu nie gra”. A jednak. Najsławniejszy utwór 2paca to „Róża, która wyrosła na betonie”. Tak zatytułowany jest również tomik wierszy tego artysty. W tym zbiorze Tupac przedstawia inne oblicze. Już nie jest nieustraszonym mężczyzną bez zahamowań. W wierszach ukazuje swoje słabości. Obnaża się. Jest to wrażliwy człowiek. Człowiek, który w swoim krótkim życiu wiele doświadczył - od trudnego dzieciństwa poprzez burzliwą młodość, aż do tragicznej śmierci.
"Róża która wyrosła na betonie"
Czy słyszałeś o róży,
która wyrosła ze szczeliny w betonie
Wbrew prawom natury nauczyła się chodzić
nie mając nóg
Zabawne jest też to,
że marzeniom zawdzięcza
umiejętność oddychania powietrzem
Niech żyje róża,
która z betonu wyrosła
i o którą nikt się nawet przez chwilę nie troszczył!
źródło obrazka: www.fanpop.com
"The rose that grew from concrete"
Did you hear about the rose that grew
from a crack in the concrete?
Proving nature's law is wrong it
learned to walk with out having feet.
Funny it seems, but by keeping it's dreams,
it learned to breathe fresh air.
Long live the rose that grew from concrete
when no one else ever cared.
Szkoda, że taki artysta jak 2pac odszedł tak wcześnie.

Em.

czwartek, 12 września 2013

"Pięć osób, które spotykamy w niebie"


Tytuł: "Pięć osób, które spotykamy w niebie"
Autor:
Tytuł oryginału: "The five people you meet in heaven" 
Tłumaczenie: Joanna Puchalska
Wydawnictwo: Świat Książki
 
Data wydania: 2008   
Liczba stron: 200 
Oprawa: miękka    
ISBN: 9788324707706 
Źródło okładki: www.empik.com

Co się ze mną stanie, gdy umrę? Czy z chwilą, gdy moje serce przestanie bić, tak po prostu zniknę? Czy istnieje życie po śmierci? Jak tam jest?

Myślę, że każdy z nas zadawał sobie kiedyś takie pytania. Rozważał, jak będzie wyglądał świat, w którym znajdzie się po śmierci. Zastanawiał się, czy wizerunek nieba i piekła, jest w rzeczywistości podobny do naszych, literackich czy kulturowych wyobrażeń.

Mitch Albom w książce "Pięć osób, które spotykamy w niebie" przedstawia własną wizję raju, która nie pokrywa się z ogólnie przyjętą. Główny bohater książki - Eddie - w niebie nie od razu może cieszyć się wiecznym szczęściem. Musi jeszcze przebyć określoną drogę i wiele zrozumieć, by osiągnąć ten stan.

Osiemdziesięciodwuletni Eddie pracuje jako szef nadzoru technicznego w wesołym miasteczku o nazwie Rubyland.  Jest wdowcem, doskwiera mu samotność. W życiu nie osiągnął niczego spektakularnego - nie odkrył nowego kontynentu, pierwiastka, czy leku. W postawie Eddiego widać zobojętnienie względem życia. Przyjmuje je takim jakie jest. Nie próbuje niczego zmieniać. Mitch Albom zwraca uwagę Czytelnika na to, że każdy z nas jest potrzebny i wartościowy.
„Każdy ma swoją własną wizję nieba - podobnie jak ma ją większość religii - i wszystkie one zasługują na szacunek. Przedstawiona tu wersja to wprawdzie tylko domysł, ale i zarazem gorące życzenie, by ludzie tacy jak wuj Eddie - którzy tu, na ziemi, czuli się szarzy i niepozorni - uświadomili sobie, jak naprawdę byli potrzebni i jak bardzo byli kochani". 
Eddiego poznajemy w chwili, gdy została mu już tylko jedna godzina ziemskiego życia. Kolejne strony opowieści o tym starszym człowieku to nijako odliczanie do jego śmierci, to nieuchronne zbliżanie się do niej. Eddie umiera ratując małą dziewczynkę. Zaraz po tym trafia do nieba.

Swoją drogą uważam, że ciekawe jest to, że książka zaczyna się od rozdziału pt. "Koniec". Mitch Albom jednoznacznie w nim stwierdza, że tak naprawdę każde zakończenie jest zarazem początkiem. Trudno się z tym nie zgodzić. Jak się okazało, tak było również w przypadku Eddiego.

Po śmierci Eddie ma okazję ponownie przeżyć poszczególne etapy życia. W niebie, na swojej drodze spotka pięć osób. Każda z nich nauczy staruszka czegoś nowego, otworzy mu oczy na coś, czego dotychczas nie dostrzegał. Spotkani w niebie ludzie dadzą Eddiemu swoistą lekcję życia, z której i my możemy czerpać.

Mitch Albom zwraca uwagę Czytelnika na to, że ludzkość stanowi jedną wielką całość - całość, której poszczególne elementy nieustannie na siebie oddziałują.
„Żadna historia nie jest oderwana od innych. Czasami historie splatają się ze sobą, a czasem pokrywają się wzajemnie, tak jak rzeka pokrywa kamienie.”
Każda z pięciu osób, które Eddie spotkał w niebie przekazuje mu bardzo mądre rzeczy - najprostsze z prawd. Mówią mu o tym, że w życiu każdego z nas zdarzają się przypadki, ale one wszystkie są po coś. Nawet jeśli w ich wyniku coś tracimy - dzieje się to, by coś nam uzmysłowić. Stwierdzają, że czasem należy złożyć ofiarę, dać coś od siebie, by coś zyskać. Albom, głosem wykreowanych przez siebie bohaterów, na łamach swojej książki, mówi również o tym, że nie wolno dusić w sobie gniewu, że należy wybaczać. Nie można nienawidzić, bo owa nienawiść zżera od środka. Autor zwraca również uwagę na to, że prawdziwej miłości nic nie może przerwać, zniszczyć. Gdy ukochana osoba umiera, odchodzi w nieznane, uczucie do niej przybiera jedynie inną formę. Nie można tej osoby dotknąć, ale można o niej pamiętać. Jest wciąż żywa we wspomnieniach osób, które ją kochały. Ten fragment książki wzrusza i wywołuje dreszcze.
"Życie musi się kiedyś skończyć - dodała - Miłość nie."
Podczas niebiańskiej podróży Eddiego, mężczyzna nie tylko poznaje odpowiedzi na dręczące go pytania, ale również odbywa podróż w głąb samego siebie, by w końcu osiągnąć szczęście, wewnętrzną równowagę, harmonię z samym sobą. Taki właśnie jest cel nieba.
"Na tym polega niebo. Masz zrozumieć swoje wczoraj."
"Pięć osób, które spotykamy w niebie" to historia o każdym z nas. To opowieść o człowieku, który nie doceniał tego, co miał, który nie zauważał, że to, co robi każdego dnia jest ważne i potrzebne. Mitch Albom, o czym już wspominałam, zawarł w tej książce życiowe drogowskazy, najprostsze z prawd, które każdy z nas powinien wziąć sobie do serca. Niewątpliwie treść tej pozycji jest bardzo wartościowa. Jednak sposób opisania historii Eddiego niestety mnie nie porwał. Mimo to, licząc na tak samo głębokie, cenne przesłanie, w przyszłości sięgnę po inne książki Mitcha Alboma.

Ocena: 6/10


Em.

środa, 11 września 2013

Vittotio De Sica #1

źródło obrazka: www.tapetus.pl

"Tylko piękne kobiety jako komplement traktują pochwałę ich umysłu".

- Vittotio De Sica

wtorek, 10 września 2013

Nowości!

źródło obrazka: http://www.boningen.org/

Wakacje to czas beztroskiego wypoczynku, ale również, jak się okazało, mnóstwa nowych pomysłów wpadających do głowy, które czekają na wprowadzenie w życie. W związku z tym, już wkrótce na blogu pojawi się kilka nowych cyklów. Pierwszy z nich poznacie już dziś. :)

Każdy z nas ma swoje ukochane cytaty, które mógłby powtarzać w nieskończoność. Niektórzy czytając, oglądając filmy, słuchając piosenek - zapisują je w specjalnie przygotowanych zeszytach. Co jest ich główną zaletą? Nie tylko fakt, że pomagają zrozumieć określone zjawiska, uwidaczniają czasem to, co skryte, ale przede wszystkim istotne jest to, że trafiają w sedno. Są krótkie, a przez to błyskotliwe i często zaskakujące.

Ja również mam swoje ulubione cytaty. Zamierzam podzielić się nimi z Wami. Mam nadzieję, że przedstawiane przeze mnie myśli będą wywoływać burzliwe dyskusje. Co ciekawe, i być może dla Was zaskakujące, cytaty nie będą pochodziły tylko i wyłącznie z książek, filmów, tekstów piosenek, czy ich twórców, ale także z rozmów z naukowcami, być może muzykami. Będę przedstawiać Wam to, co mnie zainteresuje, to z czym się zgadzam i co budzi moją irytację.

Jak już wspomniałam cytaty, aforyzmy cechują się tym, że, trafiają w sedno. Uważam więc, za zbędne tłumaczenie i komentowanie każdego z nich. Zazwyczaj przekaz jest prosty, a rozważanie tematu przeze mnie zmuszało by mnie do używania banalnych sloganów.

Zachęcam za to Was do aktywności, do dyskusji, do odpowiedzi na pytania, czy zgadzacie się z tym, co powiedziała konkretna osoba, czy sądzicie zupełnie inaczej, czy doświadczyliście czegoś podobnego w Waszym życiu. Zachęcam Was przede wszystkim do konfrontacji pięknych myśli z prawdziwym, pięknym, ale czasem trudnym życiem.

Jak podoba Wam się mój pomysł? Szczerze mówiąc, mam nadzieję, że wypali, a żeby tak się stało musicie mi pomóc swoją aktywnością. ;)

Em.

niedziela, 8 września 2013

Wywiad z Zygmuntem Miłoszewskim

 zygmuntmiloszewski.pl

Zygmunt Miłoszewski to polski pisarz i publicysta. Największą popularność przyniosło mu napisanie powieści kryminalnych o prokuratorze Teodorze Szackim. Kiedyś pracował jako dziennikarz w "Super Experessie", obecnie pisze felietony dla "Newsweeka".

Portal lubimyczytac.pl zorganizował akcję, w której użytkownicy serwisu mogli zadać autorowi pytania. Administratorzy wybrali ich zdaniem najciekawsze i przesłali je Zygmuntowi Miłoszewskiemu. Wśród zadanych znalazły się aż trzy nurtujące mnie pytania. Jako nagrodę za zadanie najciekawszych otrzymałam trzy książki Miłoszewskiego: najnowszą pt. "Bezcenny" oraz wydane wcześniej - horror "Domofon" i powieść kryminalną "Uwikłanie". Już nie mogę się doczekać lektury! A Wam prezentuję moją rozmowę z autorem. ;)

Często Pan ironizuje. Czy uważa Pan, że stosowanie tego środka ułatwia opisywanie pewnych wydarzeń, a co za tym idzie pomaga zrozumieć otaczającą rzeczywistość i zacząć postrzegać ją w bardziej kolorowych barwach? Czy jest wręcz przeciwnie? 

Ironizuję, ponieważ w prozie Bogiem, prorokiem i papieżem jest dla mnie Kurt Vonnegut. Uwielbiam jego opis świata, za którym stoi życzliwe zdumienie i zawsze lekko podniesiona brew, jakby chciał w każdym zdaniu zapytać „ludzie, ale wy tak naprawdę?”. Patrzę podobnie, choć nie potrafię tego tak mistrzowsko wyrazić i zawsze będzie mi bliższa narracja Vonneguta i Woody'ego Allena, niż Manna i Bergmana. Życie jest za krótkie, żeby traktować je z nadmierną powagą. A wracając do pytania, ironia zawsze oznacza dystans, a dystans pozwala więcej zobaczyć i więcej zrozumieć. 

Napisał Pan horror, fantastyczną baśń, thriller. Tworzy Pan więc dla dorosłych, młodzieży i dzieci. Który czytelnik jest najbardziej wymagający, dla którego pisanie jest największym wyzwaniem? Czy jest coś, czego nauczył się Pan od czytelników? 

Najbardziej wymagający jest mimo wszystko czytelnik dorosły. Ma za sobą wiele lektur, zna schematy, trzeba się naprawdę postarać, żeby pożeracza gatunku czymś zaskoczyć. A bez zaskoczenia nie ma kryminału. Ale największe wyzwanie to literatura dla dzieci, ponieważ wtedy na autorze spoczywa największa odpowiedzialność. Emocjami dzieci łatwiej manipulować, dlatego trzeba być bardzo ostrożnym. Na przykład pamiętać, żeby nie przesadzić z elementami napięcia czy grozy, żeby zawsze wyciągnąć małego czytelnika w jasne, bezpieczne rejony.

Podobno skończył Pan wraz z Borysem Lankoszem pracę nad scenariuszem do ekranizacji "Ziarna prawdy". Jak przebiegała Panów praca nad ostateczną jego wersją? Czy były fragmenty, których za żadne skarby nie chciał się Pan pozbyć? O co się Panowie spierali, w czym byli zgodni? Czy mieli Panowie podobną wizję ostatecznej wersji? 

Od razu na początku uznałem, że szefem jest Borys. To będzie jego film, nie chcę być autorem-wariatem, który czuwa, żeby żadnego zdania nikt nie przeinaczył. Dlatego przy zmianach to on ma ostatnie słowo, ale przyznaję, że jestem z tych zmian bardzo zadowolony. Po przełożeniu powieści na język scenariusza okazało się, że wiele scen nie ma racji bytu, bo na przykład dzieją się tylko w głowie Szackiego, a jak to pokazać na ekranie? Dlatego musieliśmy je pozamieniać na takie sceny, które pokazują to samo w sposób filmowy, atrakcyjny wizualnie. Niektóre zmiany są tak fajne, że zupełnie poważnie zastanawiam się, czy nie zrobić poprawionego wydania powieści.

Podobał Wam się ten krótki, a zarazem treściwy wywiad? Jak oceniacie twórczość Zygmunta Miłoszewskiego?

Em.

czwartek, 5 września 2013

"Lektor"


Tytuł: "Lektor"
Autor:
Kategoria: literatura współczesna
Tytuł oryginału: "Der Vorleser" 
Tłumaczenie: Maria Podlasek-Ziegler  
Wydawnictwo: Wydawnictwo Polsko - Niemieckie  
Data wydania: 2001  
Liczba stron: 208
Oprawa: twarda  
ISBN: 83-86653-11-6  
Źródło okładki: www.lubimyczytac.pl

Choć to nie romans, to książka o trudnej i niebanalnej miłości.
Choć to nie dokument ani książka historyczna, „Lektor” to pozycja o przeszłości.
Choć to nie horror, zawiera elementy grozy.

Niemiecki pisarz, Bernhard Schlink, opisał historię piętnastoletniego Michaela i trzydziestopięcioletniej Hanny, których połączyło bardzo skomplikowane i burzliwe uczucie. Czasem charakteryzowało je ogniste pragnienie, a chwilami chłód nieporozumień.

Dwudziestoletnia różnica wieku w związku Michaela i Hanny była widoczna. Kobieta dominowała w tej relacji. Stała się życiowym przewodnikiem nastolatka. Uczyła go i zarazem kształtowała, kreowała na człowieka, którym stał się w przyszłości. Chłopak był uzależniony od swej kochanki, uzależniony w sposób emocjonalny. Nie wyobrażał sobie życia bez Hanny. Mimo to, po latach musiał z tym problemem stanąć twarzą w twarz.

Myślę, że Hanna była pierwszą prawdziwą fascynacją, miłością Michaela. Taką, nad którą się nie zastanawiał, której nie chciał, nie wyczekiwał, a która spadła na niego jak grom z jasnego nieba. Taką, w której nie musiał niczego kalkulować, którą przyjmował w całości, z wadami i zaletami. Taką trochę naiwną, pełną optymizmu. Michael napisał wiersz o tym, co czuje do Hanny. Myślę, że dobrze obrazuje on stosunek chłopaka do kobiety, ukazuje jego oddanie i wzajemne dopełnianie się w związku.
„Kiedy się sobie otwieramy
ty mnie a tobie ja,
kiedy się pogrążamy
we mnie ty a ja w tobie,
kiedy się rozpływamy
ty we mnie a w tobie ja

Wtedy
ja to ja
a ty to ty”
Choć wiele zachowań Hanny dziwiło Michaela i zależało od jej aktualnego nastroju, chłopak tolerował je, a nawet akceptował w obawie przed utratą osoby, którą kocha.

W związku tej pary jest wiele miłosnych rytuałów. Wieńczy je czytanie przez Michaela na głos książek należących do kanonu światowej literatury. W ten sposób chłopak staje się lektorem Hanny.

Spotkania tej pary kończy nagłe zniknięcie kobiety, które Michael tłumaczy sobie tym, że Hanna poczuła się przez niego poniżona. Po latach okaże się jednak, że prawda jest zupełnie inna.

Hanna to potwornie skomplikowana osobowość. To osoba, która woli na siebie wziąć winę nawet za coś czego nie zrobiła, by nie przyznać się do swojej słabości, by ktoś nie zobaczył, że być może nie jest twardą, nie mającą problemów, a potrzebującą zrozumienia i opieki kobietą.

Oprócz przedstawienia tej trudnej miłości, która połączyła zupełnie różne osoby, Schlink porusza problem odpowiedzialności narodu niemieckiego za zbrodnie popełnione przez ich przodków. O tym, co działo się w obozach koncentracyjnych słyszał z pewnością każdy. Wydaje nam się, że znamy tę historię. Być może nad nią nawet przez chwilę ubolewamy, ale w większości przypadków po prostu ją przyjmujemy do wiadomości i nie myślimy o tym, jak było to przeszywająco okrutne i nieludzkie. Wyzbądźmy się znieczulenia i zobojętnienia. To piekło na ziemi dla niektórych było częścią życia. Schlink napisał w „Lektorze” o zagładzie Żydów słowa, które wzięłam sobie do serca:
„Nie może nam się zdawać, że potrafimy pojąć coś, co jest niepojęte, nie wolno nam porównywać czegoś, co jest nieporównywalne, nie wolno nam się dopytywać, gdyż pytający, nawet jeśli nie kwestionuje tych potworności, czyni z nich jednak przedmiot komunikacji, a nie traktuje jako coś, przed czym może tylko zamilknąć z przerażenia, wstydu i poczucia winy”.
Po latach od nagłego zniknięcia Hanny, drogi dawnych kochanków ponownie skrzyżują się. Michael, już jako student prawa, spotka swoją dawną miłość na sali sądowej podczas procesu przeciw strażniczkom pełniącym w czasie II wojny światowej służbę w obozie koncentracyjnym pod Krakowem.

„Lektor” to książka, w której każde słowo ma sens. Widać to podczas przesłuchania Hanny, w czasie którego wychodzą na jaw różne sprawy, które zrozumieć można dopiero wtedy, gdy z uwagą czytało się wcześniejsze rozdziały. Lubię takie odniesienia.
Każde słowo Schlinka trafia w punkt. Czytając „Lektora” miałam wrażenie, że autor zastanawiał się dosłownie nad każdym słowem, którego użył we własnej książce, że wszystko jest rozważone, przemyślane. Cenię go za to.

Bernhard Schlink oddał całą książkową przestrzeń Michaelowi, z którego perspektywy poznajemy opisywaną opowieść, jego rozważaniom, przemyśleniom o ludziach, ale również o historii, którą oni tworzą. Co tu dużo mówić - są trafione w sedno:
„Uciec nie znaczy tylko skądś odejść, lecz również dokądś dotrzeć. (...) Zajmować się historią oznacza budować pomosty między przeszłością a teraźniejszością, obserwować obydwa brzegi i być na nich aktywnym”.
To trudne zadanie. Bo jak budować zgodną przyszłość z dawnym wrogiem pamiętając o zbrodniach z przeszłości? A jednocześnie jak odnaleźć się w teraźniejszości? Czy mamy prawo żądać przebaczenia? Czy sami umiemy wybaczyć?

Hanna to postać zagadka. Mimo rozważań nie umiem zrozumieć jej zachowania. Co ciekawe, mimo, że ta kobieta popełniła okrutne zbrodnie – nie czułam do niej nienawiści. Traktowałam i obserwowałam ją raczej jako zagubioną istotę, która nie umie się odnaleźć, która się boi, która nie jest pewna swego - jako Hannę z procesu. Mam wrażenie, że Michael zdał sobie sprawę, że tak naprawdę niewiele wie o Hannie, że wcale jej nie znał, że ich relacja była bardzo powierzchowna. Mam ten sam problem i mimo próby wniknięcia w osobowość Hanny i zrozumienia tej kobiety mogę zapytać tak jak Michael:
„Jaka ona była przez te wszystkie lata – zapytałem po chwili, gdy znów mogłem mówić – i jaka była przez ostatnie dni?”
„Lektor” jest nieprzewidywalny, przeszywa, zatrzymuje w czasie, zmusza do refleksji. Nie mogłam czytać tej pozycji bez przerwy. Dawkowałam sobie tę przyjemność, a czas między lekturą poświęcałam na refleksje. Do dziś historia opisana przez Schlinka jest we mnie żywa, budzi we mnie te same emocje, które pojawiły się od razu po przeczytaniu książki, te same wątpliwości, pytania, na które w dalszym ciągu nie znam odpowiedzi. Te wszystkie rodzące się w mojej głowie pytania zaczynają się od słowa „Dlaczego?”. Nie „jak?”, nie „po co?”, nie „kto”, ale "DLACZEGO?". Dlaczego to musiało się tak skończyć? Dlaczego Hanna ostatecznie podjęła taką a nie inną decyzję? Dlaczego Michael nie umiał ułożyć sobie bez niej życia w taki sposób, by być szczęśliwym?

Zastanawia mnie jeszcze jedno. Co będzie dalej z Michaelem, którego całe dotychczasowe życie kręciło się wokół Hanny? Na to pytanie Schlink nie daje odpowiedzi.

Nie polecam tej książki każdemu. Polecam ją tym, którzy podczas lektury szukają czegoś specjalnego, czegoś więcej niż dotychczas. Jestem zafascynowana "Lektorem". Nigdy wcześniej książka nie wzbudziła we mnie tylu emocji. "Lektor" zszargał mi nerwy, podniósł puls, doprowadzał do furii, ale również wzruszył i sprawił ból przypominając, że największym zagrożeniem dla człowieka jest drugi człowiek. I że bez szacunku do innych, sami możemy urządzić sobie prawdziwe piekło na ziemi.

Ocena: 10/10

Em.

poniedziałek, 2 września 2013

Zmiany w liście lektur!

W jednym z artykułów "Gazety Krakowskiej" pojawiła się informacja, że Ministerstwo Edukacji Narodowej zadecydowało, że w obowiązującej liście lektur pojawią się zmiany. 

Od tej pory gimnazjaliści nie będą musieli czytać "Pana Tadeusza" (nawet jego fragmentów), a licealiści nie poznają losów "Konrada Wallenroda" i bohaterów "Trylogii" Sienkiewicza. Co ciekawe, podczas trzyletniej nauki, zapoznają się z tylko jednym utworem Stefana Żeromskiego.

Z drugiej strony jednak, zgodnie z nowym zarządzeniem MEN, lista lektur zostanie wzbogacona o utwory Małgorzaty Musierowicz, Andrzeja Sapkowskiego i
Johna Ronalda Reuela Tolkiena.

źródło obrazka: http://www.jaslonet.pl

Zastanawiając się nad tymi zmianami dochodzę do wniosku, że dobrze się stanie, że pozycje, z którymi mają zapoznać się uczniowie zostaną odświeżone. Może takie rozsławione nazwiska jak Tolkien, czy chociażby Sapkowski i popularna wśród młodzieży Musierowicz, sprawią, że młodzież zacznie częściej czytać? Uważam również, że usunięcie z gimnazjalnej listy lektur "Pana Tadeusza" to właściwa decyzja. Do tej lektury trzeba dorosnąć, o czym pisałam w recenzji epopei Mickiewicza.

Może więc wszystkie zmiany zapowiedziane przez MEN możemy traktować jako te na plus? Mam pewne wątpliwości.

Naprawdę nie sądzę, że usunięcie "Ogniem i mieczem", "Potopu" i "Pana Wołodyjowskiego" jest dobrą decyzją. Po pierwsze uważam, że uczniowie powinni poznać twórczość Sienkiewicza w szerszym zakresie niż ograniczając się do czytania "W pustyni i w puszczy". A po drugie uważam, że po prostu należy przeczytać "Trylogię" pisaną ku pokrzepieniu serc. 

Co myślicie o tych zmianach? 

P.S. Wszystkim uczniom życzę powodzenia w nowym roku szkolnym 2013/2014, a studentom jeszcze miesiąca wspaniałego wypoczynku. ;)

Em.