poniedziałek, 27 maja 2013

Wywiad z Magdaleną Zimniak

www.goldenline.pl

Magdalena Zimniak to autorka powieści „Szlak”, „Willa” oraz „Pokój Marty”. Właśnie ukazała się nowa powieść tejże autorki pt. "Jezioro cieni". Magdalena Zimniak pisze również opowiadania. Ukazywały się one w "Magazynie Fantastycznym". Jest laureatką konkursu na opowiadanie kryminalne ogłoszonego przez agencję literacką Pal Twins i Związek Literatów Polskich (opowiadanie „Zapach róż”) oraz laureatką konkursu wydawnictwa Replika na opowiadanie erotyczne (opowiadanie „Wstydliwy Sekret”)

Do niedawna Magdalena Zimniak była dla mnie osobą anonimową. Nie przeczytałam ani jednej jej książki. 

W ramach akcji zorganizowanej przez portal granice.pl zadałam autorce nurtujące mnie pytania. Oto jak odpowiadała.

Witam Pani Magdaleno! ;)

Napisała Pani kilka książek. Na pewno inaczej czuła się Pani pisząc pierwszą powieść, a inaczej kiedy miała Pani już swoich czytelników, pisząc kolejne. Ciekawi mnie więc, czym dziś jest dla Pani pisanie? Czy to praca, czy pasja? Może zarówno praca jak i pasja? Co dziś przeważa? A co za tym idzie - jak wygląda Pani proces twórczy? Czy zdarza się Pani popaść w rutynę?

Z pewnością czuję się inaczej, chociaż chyba nie w trakcie pisania. Kiedy książka zostaje wydana, czuję radość, a jednocześnie strach. Teraz może nawet silniejszy, bo nie chciałabym zawieść czytelników, którzy mają pewne oczekiwania. Kiedy ktoś mówi, że nie może się doczekać, bardzo się cieszę, ale też i boję! Pisanie jest pasją, jest również ciężką pracą. Dzisiaj jeszcze nie jest możliwe, żebym utrzymywała się wyłącznie z pisania, ale mam nadzieję, że kiedyś się uda. W rutynę nie popadam. Oczywiście piszę zazwyczaj o tych samych porach, w podobnych warunkach, ale świat, który mam w głowie, zmienia się i to chroni przed rutyną. Nie czekam na natchnienie, kiedy powstaje nowa powieść, staram się codziennie wykonać przynajmniej małą pracę, posunąć do przodu.

Czy mogłaby Pani opowiedzieć o tym jak zaczynać, jak przestać pisać do szuflady? Gdzie pójść, gdzie pokazać swoje prace? Jak wyglądały początki w Pani przypadku?

Zaczynałam od pisania opowiadań, które rozsyłałam po rozmaitych czasopismach literackich. Tu miałam szczęście, zazwyczaj były przyjmowane. Znacznie ciężej okazało się z powieściami. Długo czekałam na wydanie pierwszej, paru wydawców ją odrzuciło. Niektórzy dodali jakieś pocieszające słowa, że to dobre, ale się nie sprzeda, bo miesza gatunki czy coś tam. Na pierwszą pozytywną propozycję zareagowałam entuzjastycznie. Wydawnictwo nie utrzymało się długo na rynku. Z następnymi powieściami poszło już znacznie łatwiej. Jeżeli chcemy przestać pisać do szuflady, jedyną możliwością jest rozsyłać, nie przejmować się odmowami, pisać dalej. Oczywiście trzeba również na swoje utwory patrzeć krytycznie. I jeszcze jedno. Na rynku zaczęły powstawać agencje literackie. Z czystym sumieniem mogę polecić Manuskrypt, prowadzony przez Manulę Kalicką. Jest specjalistką, z pewnością wyrazi szczerą opinię, a jeśli tekst, jej zdaniem, będzie się nadawał, zrobi wszystko, żeby został wydany. Manuskrypt wykonuje też wstępną redakcję.
 
Pani książki określane są jako literatura skierowana do kobiet. Czy znalazłaby Pani chociaż jeden powód, dla którego Pani książki powinni przeczytać mężczyźni?

Moje książki są określane w bardzo różny sposób. Część recenzentów pisze, że to literatura kobieca, inni, że wręcz przeciwnie. Cytuję z głowy: „To książka o kobietach, lecz z pewnością nie kobieca”. „Nie potrafię zrozumieć, jak można tę powieść zaliczyć do literatury kobiecej”. Inni faktycznie upierają się, że książki przemawiają do emocji i do kobiecego postrzegania świata. Jak jest, ciężko mi powiedzieć. Nie wstydzę się, że jestem kobietą i piszę jak kobieta. Usłyszałam jednak kiedyś, że piszę jak facet :) Jak widać, wszystko zależy, z jakigo punktu widzenia się patrzy. Cieszy mnie, że wielu mężczyzn lubi moje książki. To mężczyźni, których interesują relacje międzyludzkie, czy w ogóle psychika. W ostatniej książce „Jezioro cierni” występuje zdecydowana równowaga między bohaterami męskimi i kobietami. Mam nadzieję, że udało mi się wniknąć w męską psychikę:) 

Co Pani ostatnio przeczytała?

Mariola Zaczyńska „Szkodliwy pakiet cnót” – lekkie połączenie kryminału, komedii i powieści obyczajowej. 

Skąd czerpie Pani pomysły? Kiedy wie Pani, że dany pomysł to właśnie to, co zaciekawi czytelnika?

Pomysły z głowy, z życia wokół, z opowieści znajomych. Przygotowuję z tego mieszankę wybuchową :). Nigdy nie mam pewności, czy czytelnika zaciekawi. Jeśli interesuje mnie, mam nadzieję, że znajdą się inni, którzy też docenią ;) Książkę oczywiście testuję na moim pierwszym czytelniku.
 
Skąd czerpie Pani pomysły na imiona bohaterów? Czy Pani znajomi czasami odszukują w nich siebie? Jakie są ich reakcje, gdy tak jest?

Imiona, podobnie jak tytuły, wymyśla mi się bardzo ciężko. Póki co, znajomi nie doszukali się siebie w moich książkach. Zresztą wszystkie postacie naprawdę są fikcyjne. 

W swoim otoczeniu spotyka Pani więcej osób pozytywnie do Pani nastawionych, czy zazdrośników?

W otoczeniu pisarskim? Zdecydowanie pozytywnie nastawionych! To chyba jedno z niewielu środowisk, gdzie ludzie bezinteresownie sobie pomagają. Wśród moich znajomych spoza branży przeważają ludzie bardzo pozytywnie do mnie nastawieniu. Mam szczęście. Zresztą lubię ludzi. 

Jak reaguje Pani na krytykę? Czy mogłaby Pani powiedzieć jaką krytyczną uwagę wzięła sobie Pani do serca i z czyich wypłynęła ust?

Krytykę znoszę dość dobrze, chociaż oczywiście trochę boli. Myślę jednak, że można się wiele nauczyć, skorzystać z uwag krytycznych. Jak ktoś powiedział, recenzje pochwalne jedynie pieszczą nasze ego (moim zdaniem też są potrzebne, bo wzmacniają pozytywnie). Agnieszka Szygenda, pisarka, powiedziała, że „Willi” ktoś często wsuwał palce w czyjeś włosy. Staram się odtąd tego rodzaju ruchy eliminować :)

Dziękuję Pani Magdaleno za rozmowę. 

Swoją inteligencją, poczuciem humoru i wyczerpującymi odpowiedziami Pani Magdalena zyskała czytelniczkę. Czy Was też przekonała do siebie?

Em.

czwartek, 23 maja 2013

Stereotypy

www.pinger.pl

Sytuacja w Iraku budzi we mnie wiele emocji. Niewątpliwie rozgrywa się tam Wielka Historia. Zastanawiam się nad tym, czy nie jest przypadkiem tak, że Irakijczycy zostali najpierw ubezwłasnowolnieni przez dyktaturę, a następnie przez siły okupacyjne? Jak to jest, że w dzisiejszym świecie pod przykrywką „misji stabilizacyjnej” można zabijać obywateli terenu, na którym „wyzwoliciele Iraku” przebywają? Jak to jest? Czemu ludzie zobojętnieli na to, co dzieje się w tym wciąż potrzebującym pomocy kraju?

Dlaczego wszystkie media trąbiły o niewątpliwej tragedii, która wydarzyła się w Bostonie, o wybuchach, w których zginęły 3 osoby? Dlaczego nie mówiliśmy o 55 osobach, które zginęły i ponad 300, które zostały ranne w serii zamachów bombowych tego samego dnia w różnych częściach Iraku? Dlaczego zobojętnieliśmy na to, co dzieje się w tym kraju? Dlaczego mamy wizję Amerykanów, którzy są dobrzy i wizję złych, brudnych, z karabinem w dłoni Irakijczyków, którzy w kurtce chowają ładunki wybuchowe? Oceniamy ich przez pryzmat stereotypów. W niektórych sytuacjach one się potwierdzają, w innych nie. Więc dlaczego decydujemy kto jest dobry, kto zły? Kto dał nam do tego prawo, prawo do uogólniania? I w końcu dlaczego są równi i równiejsi? Dlaczego śmierć jednych jest ważniejsza niż innych? Dlaczego doszło do tego, że to większości z nas nie przeraża?

To, co dzieje się w Iraku jest dla mnie ogromną życiową lekcją. Pomijam już sam fakt, co tam się dzieje, choć jest to niezmiernie ważne. Mam na myśli jednak to, że sytuacja panująca w tamtym kraju pokazuje, że współcześnie człowiek jest człowiekowi obcy, że każdy z nas jest sam z cierpieniem, że póki nie dotyka ono nas bezpośrednio – bez emocji czytając o tragediach tych ludzi przerzucamy stronę gazety, zmieniamy kanał telewizyjny czy też radiowy. Martwimy się o siebie. Nie jesteśmy społeczeństwem. Jesteśmy jednostkami, które tworzą ludzkość. Nic więcej. To naprawdę przytłaczające.

Myślę, że musimy walczyć ze stereotypami. Próbujmy się od nich odcinać! Wiem, że to jest trudne, ale starajmy się oceniać ludzi na podstawie ich osiągnięć, ich czynów, ich wypowiedzi. Nie uogólniajmy, bo może to być naprawdę krzywdzące.

Zamieszczam film, który pokazuje, że stereotypy są w nas bardzo mocno zakorzenione, że niestety, chcąc czy nie chcąc, czasem im ulegamy.


Czy i Wy ulegliście?

Em.

niedziela, 19 maja 2013

"Uwierz w ducha"

www.filmweb.pl

"Uwierz w ducha"

Tytuł oryginalny: "Ghost"
Gatunek: melodramat  
Produkcja: Steven-Charles Jaffe  
Data premiery na świecie: 13 lipca 1990  
Data premiery w Polsce: 31 grudnia 1990
Czas trwania: 128 minut
Reżyseria: Jerry Zucker
Scenariusz: Bruce Joel Rubin
Główne role: Patrick Swayze, Demi Moore, Whoopi Goldberg
Muzyka: Maurice Jarre
Zdjęcia: Adam Greenberg
Scenografia: Mark W. Mansbridge, Joe D. Mitchell, Jane Musky, Leslie Bloom
Kostiumy: Ruth Morley
Montaż: Walter Murch


"Uwierz w ducha" to melodramat wyreżyserowany przez Jerry'ego Zuckera. Nikt chyba nie zaprzeczy, że obsada aktorska jest świetna: nieżyjący już Patrick Swayze, Demi Moore oraz Whoopi Goldberg. Moim zdaniem są to aktorzy z najwyższej półki. Należą do moich ulubionych gwiazd kina. Film zdobył w 1991 roku dwa Oscary. Pierwszy za najlepszą rolę drugoplanową dla Goldberg oraz drugi za najlepszy scenariusz oryginalny.

www.telemagazyn.pl 

Sam (Patrick Swayze) i Molly (Demi Moore) są zgodną i kochającą się parą. Wydawać by się mogło, że nic nie może zakłócić ich szczęścia. A jednak! Pewnego dnia Sam zostaje zastrzelony na ulicy, co doprowadza Molly do rozpaczy. 
Po własnej śmierci Sam dowiaduje się, że nie była ona przypadkowa oraz że jego partnerce wciąż grozi niebezpieczeństwo. Chce ją ochronić, ostrzec, zapobiec nieszczęściu. W tym celu kontaktuje się ze spirytystką Odą Mae Brown (Whoopi Goldberg). Oda początkowo niechętna, z czasem zaprzyjaźnia się z duchem Sama i robi wszystko, by uratować jego ukochaną. 

www.filmweb.pl

Sam staje się aniołem stróżem Molly. Z czasem i ona zacznie go widzieć. W dziwny, niewytłumaczalny, wręcz nierealny sposób dziewczyna nawiąże kontakt ze swoim zmarłym kochankiem. Po wielu perypetiach zaczyna wierzyć, że Sam nie odszedł na zawsze, że wciąż jest blisko.

www.filmweb.pl 

Fabuła tego filmu jest niby prosta, a jednocześnie przejmująca i bardzo wzruszająca. Oglądałam ten film kilkakrotnie, a nadal budzi we mnie te same odczucia. Za każdym razem, mimo że znam losy bohaterów, przeżywam ich historię równie mocno. Po śmierci Swayze ten film stał się jeszcze bardziej prawdziwy. Historia przedstawiona w "Uwierz w ducha" daje do myślenia, wywołuje refleksje. Pokazuje, że nasi bliscy po śmierci czuwają nad nami. Chcę w to wierzyć.

Zachęcam do obejrzenia. Film, mimo że ukazuje smutne przeżycia bohaterów ostatecznie nastraja optymistycznie.

Ocena: 8/10

P.S. Pamiętacie może piosenkę "She's Like the Wind"? Patrick Swayaze zaśpiewał ją w musicalu "Dirty Dancing" w 1987 roku. Posłuchajcie! Moim zdaniem bardzo pasuje do opisywanego przeze mnie filmu. Szkoda, że Patrick Swayze odszedł tak szybko - zdecydowanie za szybko.


Em.

środa, 15 maja 2013

"The Playbook. Podręcznik podrywu"


Tytuł: "The Playbook. Podręcznik podrywu"
Autor: ,
Tytuł oryginału: "The Playbook: Suit up. Score chicks. Be awesome."
Tłumaczenie: Piotr Kamiński 

Wydawnictwo: Wydawnictwo Sine Qua Non 
Data wydania: 2012  
Liczba stron: 143
Oprawa: twarda  
ISBN: 978-83-63248-32-1 
Źródło okładki: http://lubimyczytac.pl/

„Playbook – podręcznik podrywu” Barney’a Stinson’a i Matt’a Kuhn’a to książka, której nigdy w życiu bym nie kupiła. Nie interesuję się tego typu poradnikami i nie sądzę, że w tej dziedzinie życia trzeba się szkolić. Po przeczytaniu tej pozycji wiem, że nawet jeśli jest się całkowitym fajtłapą w tych sprawach, nie należy uczyć się korzystając z tej książki. „Playbook” trafił w moje ręce przypadkowo. Wygrałam tę pozycję w jednym z konkursów.

„Playbook – podręcznik podrywu” reklamowany jest jako książka głównego bohatera serialu „Jak poznałem waszą matkę?” oraz autora poradnika „Kodeks bracholi”. Podzielony jest na kilka części. Autorzy w każdej z nich przedstawili propozycje przedstawień dla początkujących podrywaczy, dla amatorów, dla „lasek”, dla zapracowanych w boju oraz dla zaawansowanych.

Nie rozczarowałam się tą pozycją, ponieważ niczego od niej z założenia nie oczekiwałam. Jednak wielokrotnie od samego początku, już nawet podczas czytania dedykacji (!), czułam zażenowanie. Nie podobały mi się nie tylko pomysły autorów, ale również słownictwo jakim się posługiwali. Nie sądzę, że jakiejkolwiek szanującej się kobiecie, która ma nawet ogromny dystans do siebie, spodoba się np. „Test DUP” oraz spłaszczenie psychiki kobiet do minimum.

„Playbook – podręcznik podrywu” naprawdę nie jest zabawny. Być może po prostu nie jest dla mnie. Tyle. Na pewno przeznaczyłabym te ponad 140 stron na recykling, gdyby nie to, że mam do tej książki sentyment, bo ją wygrałam. „Playbook” adresowany jest głównie do mężczyzn. Jednak kobiety, jeżeli będą tego chciały, znajdą kilka stron dla siebie.

A więc mężczyzno, jeśli chcesz zdobyć jak to mówi Barney, dupę na jedną noc; jeśli chcesz, cytując Matt'a, by laski szalały na Twój widok; jeśli chcesz poczuć, że możesz mieć każdą, mówi Barney, każdą łatwą – ja dodaję – to książka właśnie dla Ciebie. Będziesz macho w mniemaniu autorów. Staniesz się jednym z bracholi. Super, nie?

Opisu głębszych relacji między kobietą i mężczyzną, Czytelniku nie znajdziesz. Kontakty, a właściwie w większości przypadków kontakt, między ludźmi jest tu przedstawiony jako mechanizm – gadka-szmatka i do roboty.

Ocena: 1/10

Em.

sobota, 11 maja 2013

You are more beautiful than you think!

 
http://kolekcjonersurowcow.files.wordpress.com
Ostatnio natknęłam się przypadkowo na akcję promocyjną marki Dove. Zatrudniono do niej policyjnego portrecistę, który zajmuje się tworzeniem portretów na podstawie opisów słownych. Namalował on każdej z uczestniczących w akcji kobiet dwa portrety - jeden z nich powstał w oparciu o to, jak kobieta sama się opisała; drugi - jak widzą ją inni.

Zaskakujące były wyniki tego eksperymentu. Dodam jeszcze, że podobno TYLKO 4% kobiet uważa się za piękne. Celem marki Dove jest uświadomienie im, że w rzeczywistości są znacznie piękniejsze niż myślą.

Zamieszczam film przedstawiający przebieg i wyniki tego eksperymentu. Obejrzyjcie - naprawdę warto!


Jakie są Wasze odczucia?

Em.

środa, 8 maja 2013

"Moje Ewangelie"




Tytuł: "Moje Ewangelie"
Autor:  
Tytuł oryginału: "Mes Evangiles"
Tłumaczenie: Barbara Grzegorzewska
Wydawnictwo: Znak  
Data wydania: 2006 
Liczba stron: 156
Oprawa: twarda
ISBN: 83-240-0705-9  
Źródło okładki: http://lubimyczytac.pl/





To nie jest moje pierwsze spotkanie ze Schmittem. Jak wiecie ostatnio zamieściłam na blogu recenzję książki tego autora pt. "Dziecko Noego".

Eric Emmanuel Schmitt w "Moich Ewangeliach" przedstawia własną wizję dramatu dwóch bohaterów: Chrystusa i Poncjusza Piłata. Obie postacie różnią się od powszechnie znanego ich modelu. Czy jednak są one aż tak innowacyjne?

Jezus ukazany jest jako zwykły człowiek. Człowiek, który wątpi, okazuje słabości, zadaje pytania. Ten obraz różni się od tego, który znamy z Ewangelii: wszechmogącego Boga. Ale czy aż tak bardzo? Gdy Jezus przebywał w Ogrójcu modlił się przecież do Boga Ojca tymi słowami: "Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode Mnie ten kielich! Jednak nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie!" Jezus był gotów poświęcić się dla ludzkości, ale obawiał się tego, co miało się wydarzyć.
Jedno jest pewne. Schmitt pozbawia Jezusa pierwiastka boskiego. W "Moich Ewangeliach" jest to człowiek, który powoli uświadamia sobie swoją wyjątkowość i wszechmoc.

Poncjusz Piłat jest przedstawiony jako osoba mająca wyrzuty sumienia. Zastanawia się nad tym czy śmierć poniesie właściwa osoba. W prawdziwej Ewangelii było również podobnie. Piłat nie chciał podjąć decyzji skazującej Chrystusa na śmierć. Pytał kogo lud chce uwolnić, a następnie gdy zgromadzeni ludzie wybrali Barabasza, wykonał rytuał obmycia rąk, który oznaczał, że nie dopatruje się winy w Jezusie.

Cenię tę pozycję za jej psychologiczny aspekt. Dzięki autorowi możemy dostrzec, na przestrzeni kolejnych stron, jak Jeszua dociera, poznaje prawdę o sobie oraz możemy bardziej poznać, wykreowanego przez Schmitta, Piłata.

Ocena: 5/10

Em.

sobota, 4 maja 2013

"Alchemik"





Tytuł: "Alchemik"
Autor:  
Tytuł oryginału: "O Alquimista"
Tłumaczenie: Barbara Stępień, Andrzej Kowalski 
 
Wydawnictwo: Drzewo Babel 
Data wydania: 1995
Liczba stron: 212
Oprawa: miękka
ISBN: 83-904230-2-2
Źródło okładki: http://lubimyczytac.pl/





„Alchemik” – jeden wielki KWAS, czy źródło życiowych ZASAD?
„Alchemik” Paulo Coelho zazwyczaj budzi skrajne emocje. Czytelnicy albo są zachwyceni tą pozycją, albo mają ją za pseudofilozoficznego śmiecia. To nie koniec kontrowersji. Niektórzy bowiem twierdzą, że jest to książka, w której pojawiają się twierdzenia sprzeczne z religią chrześcijańską. Inni natomiast sądzą, że treść zawartą w „Alchemiku” można potraktować jako swego rodzaju życiowy drogowskaz. Jak jest naprawdę?

Fabuła „Alchemika” jest dość prosta. Książka opowiada o młodym andaluzyjskim pasterzu, o imieniu Santiago. Nie jest to zwyczajny pasterz. Ma pasję. Uwielbia czytać książki, które służą mu, podczas podróży za poduszkę. Pragnie zwiedzać, poznawać otaczający go świat. Nic go nie zatrzymuje w danym miejscu. Jest wolny. Gdy jednak zakochuje się w dziewczynie o kruczoczarnych oczach czuje po raz pierwszy chęć pozostania w jednym miejscu. Wie, że miałby po co, ale przede wszystkim dla kogo zostać.
„Ale w głębi serca czuł jednak, jak bardzo jest to ważne. I że pasterze, marynarze czy kupcy znają zawsze takie miasto, w którym żyje ktoś, kto sprawia, że pewnego dnia zapominają o urokach beztroskiego wędrowania po świecie”.
Tak jak już wspomniałam Santiago nie jest typowym pasterzem. Interesuje go coś więcej niż pasanie owiec. Analizuje rzeczywistość. Zazdrości owcom, że nie muszą podejmować decyzji, że jest ktoś, kto je poprowadzi, kto je pokieruje.
Santiago też znajduje swojego mentora. Chłopak jest w niego wpatrzony. Jest nim tytułowy Alchemik. Ten doświadczony człowiek pomaga pasterzowi zrozumieć i przyjąć pewne sytuacje, które go spotykają. Coelho pokazuje jak ważne jest, by w życiu mieć mentora, motto, autorytet – jakiś ideał, do którego staralibyśmy się dążyć.
„To możliwość spełniania marzeń sprawia, że życie jest tak fascynujące”.
Pasterz Santiago został wystawiony na próbę. Dwa razy przyśnił mu się ten sam sen. Śniło mu się, że w pobliżu piramid jest ukryty skarb. Pasterz nie wierzy, że może to być prawda, lecz dzięki spotkaniu z cyganką, królem czy też samym Alchemikiem podejmuje wyzwanie. Czy bohater odnajdzie Własną Legendę, skarb, którego szuka? Przeczytajcie koniecznie!
„Wędrówka była sensem jego życia”.
Santiago miał zostać księdzem. Rodzice zaplanowali mu życie. Ułożyli je nie pytając chłopca o zdanie. Bardzo podobała mi się rozmowa Santiago z ojcem, kiedy to młodzieniec oznajmił, że chce zostać pasterzem. Mimo, że dla ojca ta decyzja była trudna do przyjęcia, zaakceptował ją. Pobłogosławił chłopca i dał mu trzy złote monety na drogę. To wielka sztuka, mimo różnych zdań, szanować decyzje innych.
Wędrówka była sensem życia Santiago. Czy nie jest również celem każdego z nas? Ciągle czegoś szukamy, chcemy czegoś więcej, do czegoś dążymy. Szukamy miłości, akceptacji i samorealizacji. Na drodze życia są jednak liczne zakręty. Ale mimo potknięć wstajemy, by iść dalej.
„- A jakie jest największe kłamstwo świata? - spytał zaciekawiony młodzieniec.
- To mianowicie, że nadchodzi taka chwila, kiedy tracimy całkowicie panowanie
nad naszym życiem i zaczyna nim rządzić los. W tym tkwi największe kłamstwo świata”.
W „Alchemiku” pojawia się wiele „sformułowań kluczy” np. Własna Legenda, Kamień Filozoficzny czy też Język Wszechświata. Nie da się ich wytłumaczyć w prosty sposób. Każdy te wyrażenia może zrozumieć inaczej.
Chciałabym się skupić na Własnej Legendzie, bo to o niej po zamknięciu książki pomyślałam, w nią uwierzyłam. Jest ona czymś z czym każdy z nas się rodzi. Jest ona czymś do czego powinniśmy dążyć. Własna Legenda to również coś, co musimy sami odkryć, poznać znaczenie pewnych znaków, by na mapie naszego życia odczytać je prawidłowo. Własna Legenda to pojęcie, które łączy się z marzeniami. Każdy z nas powinien dążyć do ich spełnienia, by czuć się w pełni szczęśliwym człowiekiem, by spełnić to, co dla nas przeznaczone, zaplanowane.

Jako, że mamy do czynienia z alchemią, a więc nauką łączącą elementy chemii i między innymi fizyki, o „Alchemiku” można napisać równanie chemiczne.

Do przeprowadzenia doświadczenia niezbędne będzie 212 stron w twardej okładce zadrukowanych czarnym tuszem.

filozofia na siłę + liczenie baranów (w tym przypadku owiec Santiago) = KWAS

kwas, jakim niewątpliwie są fragmenty bardzo filozoficzne + woda = WYBUCH (bo pamiętaj chemiku młody zawsze wlewaj kwas do wody, nie odwrotnie)

Oprócz kwasów i wybuchów „Alchemik” stał się dla mnie źródłem życiowych zasad. Pomijając nieciekawe wywody filozoficzne, w drugiej warstwie utworu, tej metaforycznej można odnaleźć wartościowe stwierdzenia. „Alchemik” jest więc, moim zdaniem, mieszaniną życiowych zasad i kwasów.

Zabrzmi to górnolotnie: „Alchemik” dał mi życiową lekcję. Oprócz tego, że należy dążyć do spełnienia Własnej Legendy, utwierdziłam się w przekonaniu, że jeśli coś chcemy osiągnąć należy próbować, aż do skutku. Należy wtaczać kulę na górę niczym Syzyf - nieskończoną ilość razy. Warto próbować do skutku, bo jak pokazuje Paulo Coelho, może od zrealizowania marzeń dzielić nas tylko jedna próba. „Alchemik” pokazuje również, że warto doceniać to, co się ma, bo największy skarb może być tuż obok nas, a my zaślepieni tym, co mają inni, tym co jest daleko i przez to wydaje nam się lepsze, bo tego nie znamy, nie dostrzegamy tego, co moglibyśmy mieć, gdybyśmy to zauważyli.

Jak widać po ostatnim, bardzo filozoficznym, zawiłym zdaniu, jestem tuż po lekturze Paulo Coelho.

Ocena: 5/10

Em.

środa, 1 maja 2013

Live Below the Line

źródło obrazka: Live Below The Line

Live Below the Line to corocznie organizowana kampania przeciw biedzie. Ta akcja walki z ubóstwem polega na przeżyciu przez jej uczestników 5 dni za 7,5$. Głównym celem akcji jest podniesienie powszechnej świadomości o problemie jakim jest bieda. Kampania ukazuje z jakimi kłopotami  życia codziennego borykają się osoby, które żyją w skrajnym ubóstwie.  

Do akcji Live Below the Line zgłaszają się światowej sławy artyści. W 2012 roku wziął w niej udział aktor Hugh Jackman. Ostatnio dołączył reżyser i odtwórca głównej roli w filmie "Operacja Argo", którego recenzję zamieściłam na blogu - Ben Affleck.

Live Below the Line zbiera pieniądze na projekty redukcji ubóstwa na całym świecie. Kampania pierwszy raz została zorganizowana w Melbourne, w Australii w 2010 roku. Od tego czasu rozprzestrzeniła się. Dzisiaj obejmuje również Wielką Brytanię, USA i Nową Zelandię.
 
 
źródło obrazka: www.justjared.com




"1,4 miliarda ludzi żyje za mniej niż 1,5 dolara dziennie. Dołączam do Live Below The Line" - powiedział Ben Affleck dołączając do kampanii walki z ubóstwem.







Ben Affleck od 29 kwietnia do 3 maja żyje za maksymalnie 1,5 dolara dziennie, czyli za kwotę, która w USA oznacza skrajne ubóstwo, a według obliczeń Banku Światowego musi wystarczać na przeżycie co piątemu mieszkańcowi Ziemi.

Gdy aktor Tom Hiddleston, znany z "Thora" i "Avengers", wziął udział w akcji Live Below the Line, nie tylko żył za 1 funta przez pięć dni, ale swoje doświadczenie dokumentował na Twitterze. Pokazywał na co mu starcza tak mała kwota: jego posiłki składały się jedynie z ziemniaków, ryżu i fasoli. Zauważył coś, co wydaje mi się bardzo istotne:
"Żeby tak naprawdę wczuć się w rolę, musiałbym zrezygnować z wielu przywilejów: oddać dach nad głową, zrezygnować z gazu, energii elektrycznej i czystej, bieżącej wody".
Niektórzy może pomyślą, że PIĘĆ dni życia w biedzie, to nie jest wielkie wyrzeczenie, ponieważ istnieją ludzie, którzy na co dzień walczą z tym problemem, przez dni, tygodnie, miesiące, lata. Też o tym pomyślałam. Jednak po namyśle sądzę, że warto nawet jeśli taka akcja trwa krótko. Naprawdę warto, bo "znane twarze" pokazują innym, że istnieje ogromny problem we współczesnym świecie.

Co ciekawe w akcję może włączyć się każdy. Wystarczy zalogować się na stronie Live Below The Line i zadeklarować, że podejmuje się wyzwanie.

Em.